Zakon drapieżników
Miłosierdzie,
dobro, sprawiedliwość... Słowa Kościoła kat. maskują okrucieństwo jego ludzi.
Wyciąga
do mnie ręce ze swojego łóżka i śmieje się bezzębnymi ustami. Wiem, co go zainteresowało
– mój aparat. Ale tylko dlatego, że to błyszczące pudełko; 9-miesięczne dziecko
nie wie, do czego służy. I nigdy się nie dowie, bo jego mózg nie dorośnie. Ten
40-letni mężczyzna do końca życia będzie 9-miesięcznym niemowlakiem i nigdy
nie opuści łóżka. Będzie przewijany, karmiony, gdy zapłacze, dostanie grzechotkę.
Takich jak on upośledzonych umysłowo mężczyzn jest w Szczytnej 114. Mieszkają
w neogotyckim zamku na górze nad miastem – tam mieści się Dom Pomocy Społecznej.
Żyją w wiecznym dzieciństwie licząc na pomoc wykwalifikowanego personelu, który
jest z nimi całą dobę. Nie wszyscy są ciężko upośledzeni, niektórzy osiągnęli
mentalność nawet 14-latków, ba – są tacy, którzy umieją składać litery.
Ale wszyscy będą musieli się wynieść, bo miejscowy zakon Misjonarzy Świętej
Rodziny zapragnął dostać na własność piękny zamek i IV RP usłużnie mu go dała
pieprząc zasady prawa i moralności.
Po wizycie w Szczytnej waham się między tym, co powiedzieć mogę, czego nie powinienem,
a co powiedzieć muszę.
Co
powiedzieć mogę
Mogę
mówić o dokumentach i faktach, bo te są niezmienne.
16 maja 1991 r. Kuria Prowincjonalna Misjonarzy Świętej Rodziny zwróciła się
z wnioskiem do Komisji Majątkowej Biura ds. Wyznań Urzędu Rady Ministrów o przywrócenie
własności upaństwowionej nieruchomości Domu Misyjnego Księży Misjonarzy Świętej
Rodziny. Przez pojęcie nieruchomość panowie zakonnicy rozumieli zamek Waldstein
i, drobiazg, 186 ha lasu. W zamku, jak oznajmili, ma być niższe seminarium duchowne.
W lesie – nie wiadomo co. Wszystkich zainteresowanych ciekawiło, na jakiej podstawie
braciszkowie uznali, że ten cudny zamek jest ich własnością.
Otóż 30 lipca 1944 r. przed niemieckim notariuszem hitlerowskiego państwa, bo
przecież były to tereny Rzeszy Niemieckiej, stanęło dwóch zakonników, z których
jeden reprezentował niemiecki zakon Mariahilfe, a drugi – Misjonarzy Świętej
Rodziny. I wyrazili wolę przekazania nieruchomości w postaci zamku i otaczających
go terenów na rzecz Misjonarzy Świętej Rodziny. I na tym się skończyło, ponieważ
po kilku miesięcach na tereny te weszły wojska radzieckie, przestało zatem istnieć
faszystowskie państwo i w księgach wieczystych nie
było i nie ma nic, co by mówiło, że Misjonarze Świętej Rodziny otrzymali na
własność las i zamek. Ale tym dokumentem mówiącym o wyrażeniu woli wymachiwali
zakonnicy twierdząc, że to wystarczy. Jasne, to ważny dla Kościoła kat. kwit,
szczególnie jeśli zważyć, że widnieje na nim poświadczone notarialnie zapewnienie,
iż stawający oświadczają, że przy niniejszej czynności prawnej nie uczestniczą
żydzi. To dodaje wagi zakonnym argumentom, jak rozumiem...
W czasach PRL Kościół dostał od państwa trzy działki jako niezbędne do wykonywania
celów religijnych. Zaś co do reszty uprzejmie zakomunikowano, że zakon Mariahilfe
był niemiecką osobą prawną, nie ma więc o czym gadać. Tym bardziej że po wojnie
był tam dom dla dzieci upośledzonych fizycznie i umysłowo, a potem dom dla upośledzonych
mężczyzn, obiekty ważne społecznie. Niech więc zakonnicy spadają na szczaw.
Rok 1991 zmienił nastawienie Kościoła i państwa. Zakonnicy, jak wspomniałem,
zażądali całej nieruchomości i połaci ziemi, zaś urząd miasta i gminy dowodził,
że czarni nie mają racji, bo chcą dostać coś, czego własności nie potrafią udowodnić.
Ale za to potrafili krzyczeć, że argumenty Urzędu Miasta i Gminy w Szczytnej
(...) w sprawie oddalenia wniosku odbieramy jako bezpodstawne i kojarzymy boleśnie
z okresem lat 1952, czyli z krwawymi latami stalinowskiego terroru. Komisja
majątkowa była w trudnej sytuacji, ponieważ z jednej strony
wtedy zwracano jeszcze trochę uwagi na przyzwoitość, a rzecz szła o wyrzucenie
na zbitą mordę ludzi pokrzywdzonych przez los, a z drugiej już czuła, że Kościół
kat. nabiera mocy i pazerności. Poza tym w sprawę zaangażował się poseł Zygmunt
Jakubczyk z Unii Pracy i trzymał twardo stronę upośledzonych, bo to jeszcze
były czasy, w których lewicowi posłowie nie robili w gacie przed klerem.
Mówiąc krótko – w listopadzie 1994 r. przed obliczem komisji majątkowej doszło
do zawarcia ugody, na mocy której DPS przekazał braciszkom wieżę zamku i prawo
do korzystania z drogi do niej prowadzącej. Na tej podstawie 12 grudnia komisja
wydała orzeczenie przyklepujące porozumienie, co było opatrzone ważną pieczątką:
Stwierdzamy, że orzeczenie niniejsze jest prawomocne i podlega wykonaniu. Czyli
koniec męki.
Skądże
znowu. Po 12 latach – 10 października 2006 r. – ta sama komisja majątkowa komunikuje,
że cała nieruchomość zostaje przekazana nieodpłatnie Misjonarzom Świętej Rodziny.
Pod tym jest oczywiście pieczątka: Stwierdzamy, że orzeczenie niniejsze jest
prawomocne i podlega wykonaniu. Mówiąc inaczej – nie ma się do kogo odwoływać.
Słabi na umyśle won! Oczywiście nie trzeba dodawać, że tym razem komisja nie
raczyła powiadomić nikogo z DPS, iż toczy się jakieś postępowanie mające żywotny
wpływ na funkcjonowanie zakładu. Nie wspomniano, że braciszkowie ryją pod kalekami
podcierając sobie tyłki poprzednią, podobno prawomocną decyzją, od której nie
miało być odwołania. Poza tym Kościół i IV RP nie uznały za stosowne wyjaśnić,
jakim cudem rządzą się mieniem, które już nie jest mieniem państwowym, tylko
samorządowym, bo w roku 1999 zamek został przekazany starostwu powiatowemu.
Zbędna jest oczywiście informacja, że w starostwie też nikt nie miał pojęcia,
że Kościół pod pachę z komisją zabierają coś, czym rządzić się nie mają prawa.
Prawda, zapomniałbym dodać... Oszalałym z niepokoju pracownikom księżulo razem
z wicestarostą i burmistrzem okazali dokument, który miał wszystkich uspokoić.
Nazywa się „Porozumienie wstępne”, w którym zakon łaskawie wyraża zgodę na nieodpłatne
korzystanie przez powiat kłodzki ze spornej nieruchomości do czerwca 2009 r.
Papier ten można śmiało używać do celów higienicznych. Podpisali się bowiem
pod nim: burmistrz, czyli ktoś, kto nic nie ma do własności powiatu, wicestarosta,
obecnie nie urzędujący, bo po wyborach stracił stołek, oraz ks. Janusz Jezusek
z zakonu, który może sobie podpisywać, co chce, bo i tak decyzja należy do prowincjała
tego chciwego zgromadzenia.
Czego
powiedzieć nie powinienem
Nie
powinienem mówić o kolejnych salach, w których mieszkają w znakomitych warunkach
te dzieci ulokowane w dorosłych nieposłusznych im ciałach. O poświęceniu personelu,
z którym wychowankowie mają niesłychanie silną więź. O przytulanych pluszakach
i o tym, że jak podopieczni opowiadają mi, jak miś się dzisiaj dobrze czuje,
bo razem spali, o sadzeniu grzebieni w ziemi z nadzieją, że wyrosną z nich grzebieniowe
drzewa.
I
nie przeszkadza im, że to marzenie się nie spełnia, bo nadejdzie jeszcze przecież
następna wiosna. O bezkształtnych formach, w których uwięzieni są najciężej
upośledzeni z powykręcanymi kończynami, nieartykułowanymi krzykami wyrażający
swoje potrzeby. O dumnym prezentowaniu obrazków, wierszyków, wyszywanek i o
obejmowaniu opiekunów. Wreszcie o konspiracyjnym szepcie w ciemnym korytarzu
późnym wieczorem: „Proszę pana, pan tak zrobi, żeby nas stąd nie wyganiali”,
i głaskaniu mnie po ręku. Nie powinienem o tym mówić, bo granie na emocjach
niczego nie załatwia poza zwiększonym wydzielaniem soków żołądkowych. Na takie
sprawy, jak opisywana tutaj, trzeba patrzeć trochę chłodniej.
O czym powiedzieć
muszę
To,
co się dzieje w Szczytnej, to przecież ani żadna nowość, ani zaskoczenie. Kościół,
o czym pisaliśmy setki razy, przede wszystkim patrzy na własny interes i stan
posiadania. Bo w Polsce, której powstaniu patronował, liczy się kasa i nic więcej.
Od 16 lat zatem wysiedla, wyrzuca, niszczy i krzywdzi. Nie bacząc na to, że
ludzie do kościoła chodzą, a pomimo to swoje zdanie o klerze mają i nie jest
ono ciepłe. Gwarantuję panom księżom, że mieszkańcy Szczytnej uważają was za
łobuzów, którzy nie mają szacunku dla ludzkiego nieszczęścia. Nie poprawia tego
wizerunku publiczne wyrzucenie jednego z wychowanków DPS z kościoła ze słowami:
„Judaszów nam tutaj nie potrzeba”, bo ośmielił się zapytać księdza, czy jest
tu z powołania, czy dla pieniędzy.
Nowością natomiast
jest usłużne współdziałanie państwa w takim procederze. PiS ma pełną mordę społecznych
haseł, które są nic niewarte, kiedy można nadstawić się hierarchii kościelnej.
Nie jest trudne do wyobrażenia, że do wyrzucania dotychczasowych lokatorów z
zamku ochoczo rzuci się państwowy aparat przemocy, czyli policję. Bo pacjenci
sami nie wyjdą, to pewne. Chcę widzieć, jak w świetle kamer policjanci wyciągają
i wloką do suk tych nieszczęśników i gdzieś wywożą.
Czasem od takich
drobiazgów zaczynały się upadki rządów.