W
1962 r. pani Maria nabyła 340 mkw. gruntu, na którym wraz z małżonkiem wybudowała
skromną chałupkę. Gdy w 1989 r. ustrój zmienił się na lepszy, okazało się, że
teren, na którym zamieszkali, należy do parafii. Jesienią 2007 r. ks. Królak
w imieniu parafii wniósł pozew do Sądu Rejonowego w Poznaniu domagając się od
Marii Wydmuch za bezumowne użytkowanie tej działki 47 200 zł odszkodowania.
Ciągnąc do sądu schorowaną staruszkę posiadającą ledwie 600 zł renty parafia,
jak wynika z pozwu, wykazała wielkoduszność i katolickie miłosierdzie – „zaproponowała
preferencyjną stawkę dzierżawną”. Mianowicie 277,66 zł za 1 mkw. Ponadto należność
policzyła tylko za lat 10, a w ramach dodatkowego miłosierdzia podzielono ją
jeszcze na 2. Tak więc 47 200 zł, których parafia zażądała, to w istocie tylko
wszawe grosze.
W pozwie parafia
wystąpiła również o zwolnienie z wpisowego. Z uwagi na szeroko zakrojoną działalność
charytatywną oraz olbrzymie nakłady na remont świątyni a także nakłady poniesione
dotychczas w związku z próbą odzyskania nieruchomości powódki, nie jest ona
w stanie ponieść kosztów sądowych w przedmiotowej sprawie – skrobnął radca prawny
reprezentujący parafię, a sąd skwapliwie się przychylił. Bowiem w oświadczeniu
złożonym przez proboszcza stoi jak byk, że miesięczne dochody parafii są mizerniutkie.
Składają się nań: 4000 zł od właściciela kawiarni Iquana za dzierżawę gruntu;
9839 zł od Miejskiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego za dzierżawę terenu pod
kolejkę dla dzieci; 3000 zł z ofiar wiernych. Razem: 16 839 zł. Nic dziwnego,
że proboszcz – jak czytamy w oświadczeniu – zgromadził na koncie zaledwie 59
tys. zł. Parafia nie ma samochodu, parafia posiada naczynia i sprzęty liturgiczne,
w tym monstrancję i kielich z XV wieku. Mówienie o ich wartości jest niewłaściwe
– zaznaczył ks. Królak w dokumencie.
*
* *
Maria Wydmuch wniosła
o oddalenie pozwu.
Na działce zamieszkuję
od 1962 r., ziemię kupiłam wraz z altanką w dobrej wierze. Jako osobą niedołężną
zajmuje się mną syn. Nie rozumiem, jak można żądać pieniędzy od parafianki,
która przez 45 lat wspomaga kościół pieniędzmi na tacę. Parafia to wspólnota
wiernych, jako parafianka jestem więc współwłaścicielką nieruchomości, którą
zajmuję. Jako osoba w podeszłym wieku, sama wymagam opieki. Po zakupie opału
i opłaceniu należności za wodę, niewiele mi zostaje pieniędzy na żywność i lekarstwa.
Gdyby nie mój syn, już dawno bym nie żyła. Uważam, że postępowanie powódki jest
głęboko nieetyczne. Ksiądz proboszcz zapomniał o Ewangelii swojego kościoła:
Rozdajcie majątek biednym, weźcie laskę i idźcie dawać świadectwo. Mając na
uwadze powyższe wyjaśnienia, w bojaźni przed dalszymi szykanami księdza proboszcza,
proszę o ochronę i oddalenie powództwa – oświadczyła.
Proces został
zawieszony, bo syn pani Marii złożył wniosek o zasiedzenie nieruchomości. Sąd
na wszelki wypadek zapytał, czy jest przygotowany na wniesienie opłaty za pozew.
I słusznie, gdyż parafia jest ewidentnie uboga, na zwolnienie z opłat liczyć
więc może, parafianie natomiast groszem przecież śmierdzieć mogą.
Parafia Za Murami
pozwała o zapłatę 47 200 zł również czterech innych mieszkańców ulicy Warszawskiej
82. I zapowiada złożenie kolejnych pozwów. W sumie może być ich nawet 70.
*
* *
Wszystko zaczęło
się w roku 1931. Wtedy to ówczesny proboszcz parafii Za Murami wydzielił ze
swych włości 15 hektarów na działki dla bezrobotnych i ubogich. Umowę dzierżawną
podpisano ze Związkiem Towarzystw Ogródków Działkowych, Małych Osiedli i Hodowli
Drobnego Inwentarza RP. Dzierżawca zobowiązuje się oddać grunt gminie kościelnej
św. Jana natychmiast i bez prawa do odszkodowania, gdyby gmina kościelna św.
Jana zniewoloną była oddać całość lub odnośną część gruntu na cele użytku publicznego,
jak np. założenie ulic, sieci elektrycznej i wodociągów – brzmiał jeden z paragrafów.
Ale do zniewolenia nie doszło ani przed wybuchem wojny, ani po jej zakończeniu,
dzięki czemu na działkach osiedlała się poznańska biedota. Osiedlała się i budowała
obiekty mieszkalne o różnym standardzie – od drewnianych altan po murowane chałupy.
Stawiano je wbrew prawu budowlanemu, ale miasto bez przeszkód godziło się na
meldowanie zamieszkałych w nich ludzi.
W 1992 r. sporne
tereny wróciły do parafii Za Murami. Wkrótce księżulo wynajął administratora,
który przymuszał zamieszkałych tam obywateli do podpisywania umów dzierżawnych
i opłacania czynszu. Opornych straszył na różne sposoby, między innymi informując,
że nie zostaną pochowani w ziemi poświęconej. Niektórzy wystraszyli się i umowy
podpisali. Inni złożenia podpisów odmówili, bo uznali, że kościelną ziemię nabyli
w wyniku zasiedzenia. W efekcie 134 rodziny złożyły do sądu pozwy o przeniesienie
własności na skutek zasiedzenia właśnie. Sąd wartość przedmiotu sporu ustalił
w takiej wysokości, że większości nie było stać na wniesienie opłaty procesowej.
Ci, co wytrwali, procesy i tak przegrali. W 2007 r. ksiądz proboszcz przystąpił
do ostatecznego rozwiązania kwestii mieszkaniowej i – jak się rzekło – złożył
w sądzie pierwsze pozwy o zapłatę odszkodowania.
O chciwości wielebnego
prałata Kazimierza Królaka pisaliśmy kilkakrotnie. Między innymi w publikacji
„Proboszcz łyka jezioro” („NIE” nr 21/2002), w którym opisaliśmy, jak żądał
od miasta prawie 2,5 mln zł odszkodowania za użytkowanie terenów zalanych Jeziorem
Maltańskim.