Na tzw. Ziemiach
Odzyskanych polski Kościół kat. nigdy nie miał żadnego majątku. Wszystko, co
zajął w dekadach powojennych, zostało mu mniej lub bardziej legalnie przekazane
przez władze PRL na ogół w początku lat 70. Teraz episkopat domaga się prawa
do występowania o pozostające w cudzych – państwowych, samorządowych, prywatnych
– rękach nieruchomości, które nigdy do niego nie należały. Żeby to było możliwe,
Kościół musi wykazać, że jest prawnym spadkobiercą Kościoła katolickiego z III
Rzeszy. O tym, że nim nie jest, orzekł Sąd Najwyższy jeszcze w latach 50. Potwierdziła
to orzeczenie niepodległa Rzeczpospolita, nie zgadzając się na zapisanie w konkordacie
„osobowości publicznoprawnej” Kościoła katolickiego w Polsce. Ale od czego Kościół
miał PiS przy władzy?
*
* *
Na ziemiach poniemieckich
i w Gdańsku został po wojnie olbrzymi majątek kościelny. Kościół kat., który
w Polsce zawsze wyróżniał się naturalną pewnością siebie, przystąpił ochoczo
do obejmowania tego majątku – zarówno katolickiego, jak i, już całkiem prawem
kaduka, protestanckiego. I chodziło tu nie tylko o obiekty przeznaczone do celów
kultu, ale także
wszelkie inne dobra: szkoły, szpitale, budynki mieszkalne i użytkowe, grunty
etc. Działanie to nie miało podstaw prawnych: dekret z 8 marca 1946 r. o majątkach
opuszczonych i poniemieckich stanowił wyraźnie, iż majątek niemieckich i gdańskich
osób prawnych prawa publicznego przechodzi z mocy samego prawa na własność odpowiednich
polskich osób prawnych. W braku takich osób lub w razie zbiegu zainteresowań
kilku osób prawnych uchwała Rady Ministrów oznaczy osobę prawną, na własność
której ma przejść majątek. Kościół kat. w III Rzeszy, podobnie jak w II RP,
miał osobowość publicznoprawną, której nie miał Kościół kat. w Polsce powojennej.
Nie miał, ponieważ nie prowadził czynności publicznoprawnych, czyli takich,
które należą do uprawnień państwa (np. prowadzenie akt stanu cywilnego).
W powojennym zamieszaniu
czarni samozwańczo uznali się wszakże za prawnego spadkobiercę niemieckiego
Kościoła katolickiego. Sami postanowili, że posiadają osobowość publicznoprawną,
i mieli nawet tyle bezczelności, żeby żądać od państwa czynszu za budynki, w
których po wojnie otwierano publiczne szkoły i szpitale – na tej podstawie,
iż w III Rzeszy były to szpitale i szkoły katolickie. Państwo, cokolwiek zagubione,
akceptowało ten stan rzeczy i nawet czasem płaciło.
Tak było do roku
1949, kiedy politykę wobec Kościoła zaostrzono. Władze stanęły na stano-wisku,
że przedwojenna konstytucja przestała obowiązywać, konkordat został wypowiedziany,
a kościół rzymsko-katolicki nie ma żadnych przez prawo państwowe poruczonych
zadań w dziedzinie prowadzenia aktów stanu cywilnego, nadawania związkom małżeńskim
ważności wobec prawa, orzecznictwa sądów duchownych itp. W ten sposób nie istnieje
żadne źródło prawne dla prawno-publicznego charakteru osobowości prawnej Kościoła
katolickiego oraz jego instytucji. Równocześnie jednak władze dopuszczały przekazywanie
Kościołowi poniemieckich majątków „w zarząd i użytkowanie”. Naturalnie dla czarnych
nie była to sytuacja satysfakcjonująca. Rozpoczęła się walka na pisma i okólniki
– niektóre bardzo interesujące, jak na przykład list sekretarza episkopatu bpa
Choromańskiego z grudnia 1957 r.: zapewniamy, że praca Kościoła katolickiego
na Ziemiach Zachodnich nie szkodzi dobru Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej,
ale przeciwnie, jak najwydatniej przyczyni się do Jej umocnienia.
Władza nie dała
się wziąć pod włos i obstawała przy swoim. Interpretację Urzędu do spraw Wyznań
popierał Sąd Najwyższy. 11 września 1958 r. w sprawie Księży Bonifratrów w Prudniku
przeciw Skarbowi Państwa o czynsz za poniemiecki szpital sąd stwierdził, że
właścicielem spornej nieruchomości jest państwo. 3 grudnia 1958 r. w sprawie
Kongregacji Szarych Sióstr Świętej Elżbiety we Wrocławiu przeciwko Skarbowi
Państwa SN stwierdził, że Kościół Katolicki w Polsce nie ma charakteru osoby
prawnej prawa publicznego i już w 1946 r. tj. w dacie wejścia w życie powołanego
dekretu, brak było podstaw do przypisania Kościołowi takiego charakteru. Skoro
bowiem Konkordat, z którego Kościół czerpał uprawnienia o charakterze publiczno-prawnym,
został wypowiedziany przez Rząd Polski w 1945 r. (Uchwała RM z dnia 12 września
1945 r.), a ponadto z dniem 1 stycznia 1946 r. Kościół przestał wykonywać czynności
publiczno-prawne związane z prowadzeniem akt stanu cywilnego, odpadły podstawy
do przypisywania Kościołowi funkcji z dziedziny prawa publicznego. Definitywnie,
zdawałoby się, spór rozstrzygnął Sąd Najwyższy w składzie siedmioosobowym 19
grudnia 1959 r. wpisując do księgi zasad prawnych sentencję: Jednostki organizacyjne
związków wyznaniowych, działających na obszarze Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej,
nie mogą być uważane w stosunku do niemieckich i gdańskich osób prawnych prawa
publicznego za odpowiednie osoby prawne w rozumieniu art. 2 ust. 4 dekretu z
dnia 8 marca 1946 r. o majątkach opuszczonych i poniemieckich.
Decyzje
te zaliczane przez Kościół do „prześladowań” nie prowadziły, wbrew dzisiejszej
propagandzie, do urządzania magazynów w kościołach i chlewów w kaplicach. Obiekty
sakralne: kościoły, kaplice, domy i sale modlitewne, cmentarze itp. pozostały
we władaniu Kościoła – nie stanowiły tylko, z mocy prawa, jego własności. Tego
Kościół kat., wyznawca zasady świętej własności prywatnej, nie mógł znieść.
Podobnie zresztą jak w przypadku przejętych przez papistów formalnie, lub po
prostu metodą wywalenia drzwi, obiektów protestanckich. Z właściwą sobie bezpośredniością
episkopat zażądał od władzy przekazania mu na własność wszelkich użytkowanych
przez siebie nieruchomości, motywując żądanie potrzebami ludności katolickiej
na Ziemiach zachodnich, a także faktem, iż troszczy się jak o swoje oraz ubezpiecza
od ognia.
Negocjacje trwały
kilkanaście lat głównie dlatego, że Kościół nie zgadzał się na nic poniżej bezpłatnego
przekazania na własność całego majątku, który miał w ręku. W końcu, w 1971 r.,
wywalczył sobie ustawę, która dawała mu dokładnie wszystko, co chciał: z mocy
prawa własność 4700 kościołów i kaplic oraz z półtora tysiąca budynków administracyjnych
i mieszkalnych, które kler miał w wyłącznym władaniu. Ponadto osobnym postępowaniem
przekazane miały zostać nieruchomości, które czarni na różny sposób dzielili
z cywilami, jeżeli są niezbędne do wykonywania celów religijnych. Niezbędne
okazały się nie tylko kościoły, klasztory, plebanie, cmentarze, kostnice i organistówki,
ale także puste działki budowlane, pięć ogrodów, las, łąka i pałac arcybiskupi
we Wrocławiu – razem ponad 500 nieruchomości.
W sumie – ponad
6,5 tysiąca obiektów „zwrócono” polskiemu Kościołowi kat. za frajer, choć nigdy
do niego nie należały. Zdawałoby się, że powinno wystarczyć, nie?
Bogać tam.
*
* *
W marcu 2006 r.
episkopat zaproponował rozszerzenie postępowania regulacyjnego na dobra pohitlerowskie.
W tym celu musiał udowodnić, że jest prawnym spadkobiercą episkopatu
III Rzeszy. Projekt protokołu ustaleń komisji wspólnej, opracowany pod dyktando
czarnych, zawierał to samo kłamstwo powtórzone trzy razy, najwyraźniej w nadziei,
że stanie się prawdą:
lJednostki organizacyjne
Kościoła Katolickiego, zarówno personalne jak i terytorialne działa-jące na
obszarze Polski Ludowej, były uważane w stosunku do niemieckich i gdańskich
osób prawa publicznego za odpowiednie osoby prawne w rozumieniu art. 2 ust.
4 dekretu z dnia 8 marca 1946 r. – nieprawda, nie były uważane: Sąd Najwyższy
orzekł expressis verbis, że nie są odpowiednimi osobami.
lNależy w tym
miejscu podkreślić charakter przymiotu publicznoprawnego polskich związków wyznaniowych
– nieprawda, Kościoły w Polsce, a Kościół katolicki w szczególności nie miał
takiego przymiotu.
l (...) dekret
(...) nie miał zastosowania do osób prawnych prawa publicznego, jakimi bez wątpienia
były polskie związki wyznaniowe – nieprawda, „bez wątpienia” związki te takimi
osobami nie były.
I co więcej –
nadal nimi nie są, mimo kościelnych wysiłków. W projekcie konkordatu przygotowanym
przez Watykan znalazł się art. 4. 1: Rzeczpospolita Polska uznaje osobowość
publiczno-prawną Kościoła katolickiego. Tego nie łyknął nawet rząd Suchockiej,
który Naszemu Wielkiemu Rodakowi pozwolił przy tej okazji na bardzo wiele. Obowiązujący
zapis brzmi: Rzeczpospolita Polska uznaje osobowość prawną Kościoła Katolickiego.
Między osobowością prawną a publicznoprawną jest zasadnicza różnica rodząca
skutki majątkowe.
Zapis ten jest
zgodny z orzeczeniem Sądu Najwyższego z 1959 r., które stanowi zasadę prawną.
Oznacza to, że jest obowiązujące dla wszystkich orzeczeń SN w tej sprawie, a
zmiana tej zasady ma bardzo jasno określoną drogę prawną: orzeczenie całej izby
– w tym przypadku Izby Cywilnej – SN. A co na to minister sprawiedliwości?
Aktualność poglądu
wyrażonego w tej uchwale budzi uzasadnione wątpliwości – oświadczył Ziobro w
służalczym piśmie, adresowanym do ówczesnego współprzewodniczącego komisji wspólnej
bp Wielgusa. Takie rozumienie pojęcia odpowiedniości, jakie przyjął Sąd Najwyższy
w omawianej uchwale, powinno być współcześnie uznane za wynik wykładni zawężającej
omawiany przepis. (...) Zarówno w postępowaniu regulacyjnym, jak i postępowaniu
sądowym jest dopuszczalna i jak się wydaje zasadna inna wykładnia znaczenia
przepisu art. 2 ust. 4. omawianego dekretu, niż została przyjęta w uchwale Sądu
Najwyższego z 19 grudnia 1959. Czyli minister (zamiast Izby Cywilnej Sądu Najwyższego
w pełnym składzie) unieważnia uchwałę SN. Inaczej mówiąc władza wykonawcza wbrew
konstytucji mianuje się nadrzędną wobec sądowniczej. W rezultacie przywłaszczenia
sobie nieposiadanej władzy minister sprawiedliwości uważa za słuszne i trafne
objęcie postępowaniem regulacyjnym roszczeń Kościoła katolickiego na terenie
Ziem Odzyskanych. Czyli zezwolenie czarnym na to, żeby zaczęli wyrywać państwu
kolejne nienależne im budynki, działki, ogrody, pałace... Po takim stanowisku
ministra sprawiedliwości komisja wspólna nie miała już żadnych wątpliwości i
3 lipca 2006 r. podpisała protokół zezwalający na objęcie Ziem Odzyskanych postępowaniem
regulacyjnym.
Jeżeli zatem,
Drogi Czytelniku, mieszkasz we Wrocławiu, Poznaniu czy Szczecinie sprawdź, czy
Twój dom, działka, na której stoi, budynek, w którym pracujesz, szkoła, w której
uczą się Twoje dzieci, albo szpital, w którym leży Twoja stara matka, nie miał
w swej historii jakiegoś kościelnego epizodu. Bo może się okazać, że już wkrótce
staniesz się bezrobotny i bezdomny, a okolicę opanują pingwiny.