Obrona
Kościół przeszedł
do kontrataku, by odeprzeć najważniejszy zarzut, że biskupi nic nie zrobili,
choć od lat wiedzieli o przestępczych praktykach duchownego. Dotarli przecież
do nich świadkowie opowiadający o pedofilskich wyczynach księdza Andrzeja.
W „Naszym Dzienniku”
arcybiskup Zygmunt Kamiński, metropolita szczecińsko-kamieński, przyznaje, że
wiedział o zboczeniu podwładnego: od 2003 roku jestem w kontakcie ze Stolicą
Apostolską. Efektem jest prowadzony od sierpnia 2007 r., naturalnie „sub secreto”,
proces karny, który zmierza ku końcowemu werdyktowi. W tym samym wydaniu „Naszego
Dziennika” w publikacji „Hipokryzja Jarosława Gowina” pada zdanie sugerujące,
że reakcja Kościoła była właściwa, gdyż ksiądz potem – decyzją biskupa – został
przeniesiony na inne stanowisko. Czyli wszystko jest OK, sprawę bada Watykan,
a księdza, choć oczywiście jest niewinną ofiarą pedalskiego spisku, już dawno
odsunięto od pracy z młodzieżą.
Otóż przeciwnie.
Kuria zadbała, żeby miał większy wybór młodych chłopców.
Oświata
Przy okazji restrukturyzacji
szczecińskiej oświaty ksiądz Andrzej Dymer, wówczas już dyrektor trzech szkół
katolickich, zechciał jeszcze bardziej poszerzyć swoje imperium edukacyjne.
Miał ku temu okazję i możliwości. Szczecińska wiceprezydent zajmująca się oświatą
uwielbiała księdza Andrzeja. Lubił go również radny PiS Andrzej Karut, który
zaproponował zdesperowanym rodzicom dzieci, których państwowe szkoły miały być
zlikwido-wane, zwrócenie się do księdza Dymera. Rodzice stanęli przed wyborem:
albo szkoła przejdzie pod zarząd księdza Andrzeja, albo zostanie zlikwidowana.
Taki los spotkał
na przykład Szkołę Podstawową nr 49. Po rozmowach z księdzem chętnym do przejęcia
opieki nad ich dziećmi rodzice odetchnęli z ulgą: wiceprezydent oszczędziła
szkołę. Ksiądz Dymer zacierał ręce. Miał w łapach stado młodych owieczek i wyremontowaną
szkołę stojącą w Puszczy Bukowej. Mógł przekwalifikować placówkę na katolicką
i aplikować gówniarzom paciorki dwa razy dziennie. Zainteresowany był dalszym
udzielaniem pomocy rodzicom z innych szkół, które w ten sposób mogła ominąć
likwidacja. Podczas rozmowy z nami ksiądz Andrzej Dymer zapewniał, że uczenie
się w szkole przez niego prowadzonej jest wielką przyjemnością: nawet filmowy
ojciec chrzestny posyłał swoje dzieci do szkoły katolickiej. O tym, że ksiądz
jest stworzony do pracy z dziećmi, miało przekonać nas zaufanie, jakim darzył
młodych ludzi – oddawał w ich ręce swoją wypasioną skodę superb. Chłopcy nie
chcieli powiedzieć, czym sobie na to zasłużyli.
Ksiądz Andrzej
Dymer opracował sposób finansowania szkół, który nie obciążał kurii. Od kurii
nigdy nie wziąłem ani grosza – mówił „Gazecie Wyborczej”. Nie musiał. Dzięki
przychylności samorządów były to placówki powstające na zapotrzebowanie społeczne.
A gmina ma obowiązek takie finansować. Zamykano więc państwowe szkoły, żeby
tą samą forsą opłacać prowadzenie kościelnych. Promuję i namawiam do zakładania
przez kościelne osoby prawne katolickich szkół publicznych bez czesnego – mówił
w „Gościu Niedzielnym” ksiądz Dymer – gwiazdor kościelnego szkolnictwa.
Obłuda
Głównym obrońcą
księdza Andrzeja został biskup Stanisław Stefanek, choć do niego właśnie w pierwszej
kolejności zwróciła się grupa wychowawców z Ogniska św. Brata Alberta w Szczecinie
z opowieścią o wieloletnim molestowaniu podopiecznych przez dyrektora, znanego
dziś całej Polsce księdza Andrzeja. Fluorescencja oczywiście nie dał im wiary.
Stefanek, jeden
z biskupów popleczników Rydzyka i Radia Maryja, to postać znana i wpływowa,
jest wieloletnim przewodniczącym Rady ds. Rodziny Episkopatu Polski. W czasach
rządów SLD minister Łybacka odważyła się lekko zmienić podstawy programowe przedmiotu,
oficjalnie zwanego „wychowaniem do życia w rodzinie”. Biskup grzmiał wówczas
długo i głośno domagając się, aby szkoła dbała o swój honor wychowawcy, a nie
demoralizatora. Szydził, że zmodyfikowany przedmiot należy nazwać nauką molestowania
seksualnego.
Według biskupa
molestowanie młodzieży polega na podawaniu informacji o seksualnym życiu człowieka.
Za szczególnie niebezpieczną formę molestowania niewinnej dziatwy uznawał nauczanie
o tym, że masturbacja jest nieszkodliwa. Zwalczał mówienie w szkole o fizjologii
seksu, antykoncepcji, a zwłaszcza o nietypowych zachowaniach seksualnych człowieka.
Uważał, że istnienie w przyrodzie takich dziwolągów, jak gej czy lesbijka, nie
mówiąc już o ściganych przez prawo dewiantach typu pedofil, trzeba przed uczniami
starannie ukrywać. Chłopiec, który się dowie od nauczyciela, że można bzykać
innych chłopców, natychmiast zechce bowiem wypróbować to w praktyce. A jak się
nie dowie, to nigdy w życiu nie przyjdzie mu to do głowy. Zarazem kuria, którą
biskup Stefanek współkieruje, coraz więcej szkół i młodzieży oddawała w ręce
księdza, któremu zarzucano już od dawna pedofilię, a teraz także łamanie życia
oraz powodowanie śmierci młodych chłopców.
Ofiary
W czasach gdy
ksiądz Andrzej dokazywał z podopiecznymi, Stefanek był biskupem pomocniczym
i jednocześnie wikariuszem generalnym – podlegały mu archidiecezjalne placówki
wychowawcze i szkolnictwo. Mając tak zakłamanego szefa ksiądz Andrzej latami
korzystał z bezkarności. Dziś nie ulega bowiem wątpliwości (potwierdza to chociażby
cytowany wyżej arcybiskup Kamiński), że biskupi wiedzieli o podejrzeniach wobec
księdza Andrzeja, a pomimo tego przenieśli go z funkcji dyrektora ogniska na
stanowisko nadzorcy wszystkich szkół katolickich w Szczecinie. Umożliwili mu
większy wybór potencjalnych ofiar.
Molestowanie seksualne
najczęściej oparte jest na zastraszaniu ofiar, wobec których prześladowca używa
swoich wpływów, pozycji. Biskupi awansując księdza świadomie dali mu do ręki
znacznie szersze instrumenty władzy, niż je miał w ognisku. Bez skrupułów powierzyli
mu setki dzieci uczęszczające do katolickich szkół.
Zarazem chcący
się przypodobać sukienkowym lokalni politycy robili wszystko, by wepchnąć w
łapy księdza Andrzeja kolejne świeckie szkoły i zapewnić ich finansowanie. Działo
się to za pozwoleniem, a nawet wsparciem kuratorium opanowanym przez PiS. Instytucji,
która zresztą wcześniej była pionierem takich poczynań. Bowiem w 1991 r. szczecińskie
kuratorium oddało w ręce Kościoła całkiem świecką placówkę – ośrodek oświaty
„Cichy Kącik”. Tak właśnie powstało Ognisko im. św. Brata Alberta – miejsce,
gdzie ksiądz Andrzej mógł spokojnie oblizywać młode penisy.