Wiele razy pisaliśmy, jak to się odbywa: dogadują się dwaj
cwaniacy, oszust podatkowy i proboszcz; pierwszy daje drugiemu okrągłą
sumkę, drugi wystawia kwit na kwotę wielokrotnie większą; pierwszy
uzyskuje dzięki temu odliczenie podatkowe warte dużo więcej, niż dał w
łapę. Obaj są zadowoleni, traci państwo. Proceder ten
uprawiano bezkarnie całymi latami.
"Zwykłe" ustawy podatkowe
wprowadzają limit odliczeń: w latach 2005-2010 - do 6 proc. dochodu.
Wielebni i ich przyjaciele od darowizn mogą się na to wypiąć, mają
bowiem ustawę o stosunku państwa do Kościoła kat. z 1989 r., pożegnalny
dar PRL dla eminencji i ekscelencji. Nie przewiduje ona żadnych
ograniczeń w odliczaniu darowizn na działalność charytatywno-opiekuńczą
czarnych. Może to być 100 proc. dochodu podatnika - dlaczego nie! Poza
tym przy "normalnej" darowiźnie wymagano wpłaty na konto bankowe
obdarowanego. Przy darowiźnie kościelnej wystarczał odręczny świstek od
księdza, szumnie zwany pokwitowaniem. Od czasu do czasu jakaś
afera przebijała się do mediów. Np. znany piłkarz Olgierd Moskalewicz
usiłował wyłudzić 66 tys. zł za pomocą sfałszowanego nieudolnie
zaświadczenia, że podarował szczecińskiej parafii św. Ottona 444 tys.
zł. Moskalewicz przed sądem przyznał się do winy, dostał 8 miesięcy w
zawieszeniu i 4 tys. zł grzywny. Z kolei SLD-owski wicemarszałek
województwa łódzkiego Leszek K. był oskarżony o lewe darowizny dla
dwóch parafii w latach 1999-2001. Zajmująca się tą sprawą ABW znalazła
u wielu łódzkich VIP-ów pieczątki różnych parafii i księży służące do
hurtowego "ulepszania" zeznań podatkowych. Przekręty z
darowiznami stały się tak nachalne i bezczelne, że SLD-owska ekipa
rządząca spróbowała trochę je ukrócić: stosować w praktyce ustawy
podatkowe (z limitami) zamiast kościelnej. Wywołało to spory prawne i
wojnę sądową.
W marcu 2005 r. NSA orzekł, że darowizny na Kościół można
bez ograniczeń odliczać od dochodu. Ministerstwo Finansów zawyło z
oburzenia. Budżet na tym straci. Otwiera się droga do nadużyć. Już dziś
mamy wiele takich przypadków. Weźmy choćby podatnika z dochodem rocznym
w wysokości 230 tys. zł i udokumentowaną darowizną na kwotę 213 tys.
zł. To z daleka pachnie szwindlem. Tyle że trudno go udowodnić - mówił
ówczesny wiceminister finansów Jarosław Neneman. Zanim PiS
odsunęło od władzy SLD, postkomuchy zdążyły jeszcze zmienić ustawę o
podatku dochodowym od osób fizycznych. Nowelizacja weszła w życie 1
stycznia 2006 r. W myśl jej postanowień nie wystarcza już pokwitowanie
- pobożny darczyńca musi wpłacić kasę na kościelne konto. "Oszuści
niespecjalnie się tym przejęli. Jak to w Katolandzie, nie brakowało
specjalistów, którzy przysięgali na klęczkach, że czarni mogą mieć
ustawę podatkową głęboko gdzieś, ponieważ wcześniej w ustawie
kościelnej zagwarantowano im darowizny "na kwitek". Kacze rządy były
okresem chaosu, sprzecznych orzeczeń sądów i nowych przekrętów. Przyciśnięty
kryzysem rząd Tuska szukał oszczędności, gdzie się dało. Minister
Rostowski sprawiał wrażenie fachowca, który nie spędza wolnego czasu na
klęczkach w kruchcie. Mimo to platformersi nie zdobyli się na
uszczelnienie przepisów o darowiznach.
W roku 2009 Ministerstwo
Finansów ostatecznie uznało, że nadal można odliczać od podstawy
opodatkowania darowizny dla kościelnych osób prawnych, np. parafii, na
cele charytatywno-opiekuńcze - bez limitów. Potrzebne jest do tego: a)
pokwitowanie; b) sprawozdanie, jak obdarowany wykorzystał ofiarowane mu
środki. Nieco gorzej potraktowano darowizny na cele kultu
religijnego. Tu obowiązuje limit: odliczenie podatkowe może wynosić
najwyżej 6 proc. rocznego dochodu podatnika. Znamy jednak Kościół kat.
i jego niesłychanie zagmatwaną strukturę, sieć przykościelnych
organizacji i stowarzyszeń. Kto byłby w stanie wytropić, na co poszły
konkretne kwoty - na renowację ołtarza (kult religijny) czy sanatorium
dla księży alkoholików (da się podciągnąć pod cele
charytatywno-opiekuńcze)? Trudno wymagać, aby kościelna osoba
prawna przedstawiła dokumenty "podkładki" na dowód poniesienia
wydatków, bo brak takich dokumentów może być związany ze statusem
podatkowym i rodzajem rachunkowości prowadzonej przez kościelną osobę
prawną - czytamy na stronie PIT.pl, której autorzy czerpią informacje z
MF.
Przetłumaczmy to na ludzki język. Czarni nie płacą
normalnych podatków i nie prowadzą normalnej księgowości, nie muszą
więc dokumentować poniesionych wydatków. Wystarczy szczegółowy i
wiarygodny opis. Jako spece od pisania, bez trudu wyprodukujemy rzewną
historyjkę, jak to pewien szlachetny biznesmen dał parę baniek na
zakonne schronisko dla nieletnich ciężarnych. Opiszemy ze szczegółami,
jak nieletnie objadały się frykasami i jeździły na wycieczki. Nikt tego
przecież nie sprawdzi, bo któż by się ośmielił kontrolować instytucje
kościelne. Rzecz jasna, wszystkie te przepisy nie dotyczą ofiar na
tacę, których polskie prawo nie uważa za darowiznę... -Furda
kryzys - ekipa PO nie ośmieli się podnieść rękę na przywileje
finansowo-podatkowe wielebnych. W roku 2008 na "kościelne" odliczenia
załapało się 25 457 podatników. Uszczupliło to wpływy do budżetu o 115
mln zł. Ile kilometrów wałów przeciwpowodziowych można by za tę kasę
usypać?
Nie podejrzewamy naszych Czytelników o kombinacje z
proboszczami. Na wszelki wypadek jednak piszemy o tym już po terminie
złożenia PIT-ów.
DOROTA ZIELIŃSKA NIE 24/2010
|