Skład mieszany
Zgodnie z prawem
i zdrowym rozsądkiem komisję powinni tworzyć przedstawiciele strony rządowej
i kościelnej po połowie. Tymczasem są oni tak wymieszani, że właściwie zlewają
się w jedno ciało.
Stronę rządową
reprezentuje 12 osób, w tym... dwaj księża – Mirosław Piesiur i Stanisław Pindera.
Stronę kościelną – tylko 6 osób, ale nie świadczy to, broń Boże, o jej słabszej
pozycji, są to bowiem te same osoby, które zatrudnia strona rządowa! Cała szóstka
– księża Piesiur i Pindera, Krzysztof Wąsowski, Małgorzata Bryk, Piotr Perończyk
i Wojciech Kubis – występuje w dwóch wcieleniach. Jak można równocześnie reprezentować
państwo i Kościół w spornych właśnie pomiędzy nimi sprawach majątkowych?
W zasadzie komisja
ma dwóch współprzewodniczących: Rajmunda Jaroszka z ramienia rządu i ks. Piesiura
– Kościoła. Ale żeby innym nie było przykro, nadano też tytuł współprzewodniczą-cego
komisji Krzysztofowi Wąsowskiemu. Dodatkowo każdy z trzech zespołów orzekających
ma własnych współprzewodniczących w liczbie dwóch. Im wyższa funkcja, tym większa
kasa. Miary absurdu dopełnia fakt, że współprzewodniczącym trzeciego zespołu
orzekającego ze strony rządowej jest ks. Stanisław Pindera.
Komisja zbiera
się dwa razy w tygodniu. Współprzewodniczący Jaroszek inkasuje za swój trud
ponad 7 tys. zł miesięcznie. Niewiele mniej (6,8 tys.) – szefowie zespołów orzekających.
Szeregowy członek zadowala się kwotą ponad 5 tys. zł miesięcznie. Tyle samo
przyznano z kasy państwa księżom wyznaczonym przez Sekretariat Konferencji Episkopatu
Polski. Nie jest to zresztą sztywna struktura – do rozpatrzenia konkretnej sprawy
można powołać doraźny zespół dopraszając ludzi z zewnątrz; zdarza się nawet,
że zaszczytny tytuł współprzewodniczących (i kaskę) otrzymują wszyscy jego członkowie.
Całe towarzystwo tasuje się we własnym gronie, obrasta zaprzyjaźnionymi ekspertami
– i trwa.
Człowiek Dorna
Pan Jaroszek to
fachura pełną gębą od lat związany z MSWiA. Za rządów AWS był dyrektorem sekretariatu
ministra Marka Biernackiego. Gdy następca Biernackiego, Krzysztof Janik z SLD,
pozbył się Jaroszka, ten wylądował miękko na fotelu sekretarza zarządu warszawskiej
dzielnicy Wawer. Towarzyszyły temu śmieszne okoliczności: jak twierdził „Super
Express” z 5 listopada 2005 r. („On nie odda tego samochodu”), Jaroszek długo
nie chciał się rozstać ze służbową ministerialną limuzyną i w końcu trzeba było
odebrać mu ją siłą. Jeszcze śmieszniejsze jest wysłane do „Superaka” oficjalne
sprostowanie: Dokumenty będące w posiadaniu MSWiA nie zawierają informacji wskazującej,
by Pan Jaroszek odmawiał oddania samochodu służbowego. Nie było tym samym podstaw
do użycia siły i nie użyto jej przy przekazaniu samochodu.
W kaczych czasach
Jaroszek odzyskał limuzynę: wrócił do swego ulubionego ministerstwa jako szef
gabinetu politycznego Ludwika Dorna. W wolnych chwilach zachwalał pisowski skok
na służbę cywilną przekonując, że po nafaszerowaniu jej pisuarami będzie rzetelna,
bezstronna i neutralna politycznie. Wraz z Dornem przeniósł się do Sejmu – został
dyrektorem generalnym kierującym gabinetem marszałka. I, jak widać, klęska wyborcza
PiS wcale nie przerwała jego kariery.
Gdyby ktoś miał
wątpliwości co do poglądów i koneksji Rajmunda Jaroszka, niech zajrzy na Uniwersytet
Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Znajdzie tam naszego bohatera prowadzącego ćwiczenia
z przedmiotu pod nazwą służba cywilna na Wydziale Prawa i Administracji. Pracownik
kościelnej uczelni na czele ekipy rządowej mającej targować się z Kościołem
o majątek publiczny – to naprawdę szatański pomysł kadrowy.
Ekonom i artysta
Ks. Mirosław Piesiur,
zaliczany do tzw. desantu śląskiego, umie liczyć pieniądze – jest dyrektorem
wydziału finansowego Kurii Metropolitalnej w Katowicach, tytułowanym też ekonomem
archidiecezji.
W ślad za nim
Komisję Majątkową zasilił prawnik Krzysztof Wąsowski. Panowie współpracowali
w Spółce Producenckiej Plus związanej z przykościelnym Radiem Plus: Wąsowski
był prezesem, ks. Piesiur przewodniczącym rady nadzorczej. Gość, który żył z
kościelnego biznesu, robi teraz za bezstronnego przedstawiciela strony rządowej.
Wszechstronny dr Wąsowski pracuje też na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu
Warszawskiego, w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Zarządzania im. Leona Koźmińskiego
oraz na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego, razem z kolegą Jaroszkiem.
Komisja Majątkowa nie chce potwierdzić, że to ten sam Krzysztof Wąsowski, ponieważ...
nie ma rzecznika prasowego.
Za to drugi duchowny
w tym gronie sprawia wrażenie postaci z innej bajki. Ks. Stanisław Pindera jest
wprawdzie wikariuszem biskupim ds. administracji i finansów diecezji radomskiej,
ale nie bardzo wiadomo, skąd bierze na to czas. To utalentowany fotografik,
członek Związku Polskich Artystów Fotografików, autor albumów i wystaw dokumentujących
jego liczne podróże – „Przekroczyć piękno stworzeń”, „Armenia”, „Australia”.
Być może użyteczność ks. Pindery polega na tym, że podczas gdy on wędruje z
aparatem fotograficznym wśród skał wulkanicznych Islandii czy nad wodospadami
Wiktorii w Afryce, jego koledzy w Warszawie spokojnie załatwiają, co mają do
załatwienia.
Zwróćmy uwagę
na jeszcze jednego „komisarza”. Mecenas Piotr Perończyk, adwokat z Warszawy,
jest jednocześnie członkiem rady ekonomicznej diecezji płockiej. Z jednej strony
reprezentuje państwo, z drugiej Kościół – zwłaszcza diecezję płocką, o której
interesy musi przecież zabiegać.
Jedyną w tym gremium
osobą zatrudnioną teraz w MSWiA jest Justyna Staszak.
Przekręt za
przekrętem
Ks. Piesiur zastąpił
ks. Tadeusza Nowoka, wsławionego ujawnioną przez „Newsweek” (nr 20 i 32/2003)
aferą gruntową. Współprzewodnicząc Komisji Majątkowej ten zacny kapłan najpierw
przyznawał parafiom atrakcyjne grunty, a następnie je odkupywał, już na własny
rachunek. Jego prawą ręką był prawnik Marek Piotrowski, były funkcjonariusz
kontrwywiadu SB. Ks. Nowok działał w tajemnicy przed zwierzchnością kościelną,
co było niewybaczalnym grzechem. I za to go usunięto.
Wielebny Piesiur
miał posprzątać po zbyt pazernym koledze. Niestety, sam – razem ze współprzewodniczącym
Jaroszkiem – podpisał się pod skandalicznymi decyzjami dotyczącymi gruntów w
Krakowie w roku 2006.
Opactwo cystersów,
dla którego pracują wspomniany już Marek Piotrowski i mecenas Krzysztof Mazur,
przechwyciło otóż atrakcyjne, ważne dla miasta grunty, w tym również takie,
które zostały już wystawione na przetarg. Komisja Majątkowa załatwiła to w trybie
tajnym, bez udziału władz Krakowa, i w ekspresowym tempie, przyjmując zaniżone
wyceny ziemi. Superskuteczny pan Piotrowski pilotował też roszczenia innych
podmiotów kościelnych. Doszło do takiego absurdu, że każdy kawałek komunalnego
gruntu mógł zostać dosłownie w każdej chwili przekazany znienacka jakiemuś zakonowi
czy parafii. Jak mówią krakowianie, do Kościoła nie należy już tylko Wisła,
dworzec kolejowy i willa Zbigniewa Wassermanna...
Szum w mediach
musiał wkurzyć bezstronnego i neutralnego politycznie Rajmunda Jaroszka, pozwolił
sobie bowiem na komentarz: Nie dziwi mnie (choć nie zgadzam się z taką postawą),
że Prezydent m. Krakowa wszelkimi możliwymi sposobami usiłuje zmienić w świadomości
mieszkańców Krakowa obraz swoich nieudolnych czteroletnich rządów. Na złość
Jaroszkowi wybory prezydenckie w tym mieście wygrał ponownie prof. Jacek Majchrowski
popierany przez lewicę.
Kraków złożył
skargi w prokuraturze, NSA i Strasburgu.
Ziemia za bezcen
„Komisarz” Piesiur
wrócił na łamy prasy przy okazji odebrania Opolskiej Agencji Nieruchomości Rolnych
157 ha gruntu wokół romantycznych ruin posiadłości rodu Henckel von Donnersmarck
w gminie Świerklaniec. Ziemię dostało (jako tzw. mienie zamienne) krakowskie
Towarzystwo im. Św. Brata Alberta. W osłupienie wprawia oficjalna wycena gruntu:
2,11 zł za metr kwadratowy, chociaż ceny ziemi rolnej w tej gminie nie spadają
poniżej 30 zł za metr. Wycena ma znaczenie, bo jeśli czarni szacują swe roszczenia
na np. 50 mln zł, to oczywiście opłaca im się udawać, że wszystko, co już dostali,
nie jest warte złamanego grosza.
Ks. Piesiur zasłania
się rzeczoznawcą: To on bierze odpowiedzialność za wycenę. Jeśli ktoś się z
nią nie zgadza, może przygotować kontroperat („Polska. Dziennik Zachodni” z
9 kwietnia 2008 r.). Zastępca dyrektora opolskiego oddziału ANR Wacław Landwójtowicz
mówi jednak, że agencja nie miała możliwości zapoznania się z wyceną ziemi,
nie mogła więc zareagować. (To stary numer komisji: wyłączyć z postępowania
dotychczasowego właściciela nieruchomości. Kiedy się dowie, że właśnie ją stracił,
nic już nie będzie mógł zrobić).
Nie wiadomo nawet,
czy Towarzystwo im. Św. Brata Alberta w ogóle ma prawo do jakiejkolwiek rekompensaty.
W 1997 r. Komisja Majątkowa w innym składzie uznała, że nie udowodniło ono swoich
praw. Zmieniła zdanie w roku 2001, gdy pełnomocnikiem Towarzystwa został Marek
Piotrowski... Czy nowi właściciele przeznaczą poniemieckie hektary na ośrodek
dla dzieci specjalnej troski czy coś w tym rodzaju? Nie. Podzielą na działki
budowlane, aby je sprzedać. Tak się kręci od lat wielki biznes, który Kościół
uporczywie nazywa odzyskiwaniem zagrabionego mienia.
Schować cycek
Już w roku 2002,
rozpatrując skargę Związku Nauczycielstwa Polskiego, Trybunał Praw Człowieka
w Strasburgu wytknął Polsce, że Komisja Majątkowa łamie Europejską Konwencję
Praw Człowieka: podejmuje arbitralne decyzje, od których nie można się odwołać,
i nie podlega kontroli sądowej. Trzeba wobec tego zmienić podstawy prawne i
tryb jej działania. Zauważył to również dwa lata temu, przy okazji afery krakowskiej,
prof. Zbigniew Ćwiąkalski: Komisja Majątkowa to niekonstytucyjny, osobliwy twór,
działający w trybie jednoinstancyjnym, co w państwie prawa nie powinno się zdarzyć.
Najwyższy czas
ogłosić, że żadne nowe wnioski nie będą przez komisję przyjmowane, i wyznaczyć
np. rok na rozpatrzenie tych czekających w kolejce. Po tym terminie – komisję
bezwzględnie zlikwidować.