Katolicki gułag W Irlandii udowodniono, że kler to plaga gorsza niż wódka.
Czy
treść opublikowanego w zeszłym tygodniu raportu irlandzkiej Komisji ds.
Znęcania się nad Dziećmi odsłania prawdę o irlandzkim Kościele kat.?
Tak i nie. Przede wszystkim ujawnia prawdę o funkcjonowaniu państwa,
które pozwoliło na to, aby Kościół miał w nim dominującą rolę. Ale tego
nikt nie ma ochoty przyznać. ••• Komisja oparła swój raport na
zeznaniach 791 świadków: 413 mężczyzn i 378 kobiet, „molestowanych” –
jak donoszą polskie media – w 55 instytucjach kościelnych
sponsorowanych przez państwo. Słowo „molestowanie”, które kojarzy się
nam z szefem poklepującym sekretarkę po tyłku, jest tu nie na miejscu:
instytucje, jakie prowadził przez pół wieku irlandzki Kościół,
stanowiły kreatywne połączenie idei nazistowskich obozów
koncentracyjnych z mokrymi fantazjami z dzieł markiza de Sade.
Przywodzą na myśl także porównania do Guantánamo i Abu Ghraib. Większość
przesłuchiwanych przez komisję informuje o niewolniczej pracy,
niejednokrotnie od 10. roku życia. 98 procent mężczyzn i 99 procent
kobiet zeznało o jakiejś formie maltretowania, jakiego doznali w
kościelnych instytucjach wychowawczo-opiekuńczych. W tym 52 procent
mężczyzn z 20 szkół i 34 procent kobiet z 35 szkół mówiło o
napastowaniu seksualnym. Przemocy dopuszczał się duchowny i świecki
personel, wizytujący księża, goście, starsi wychowankowie, byli
wychowankowie, osoby nadzorujące w miejscach pracy i na wakacjach.
Generalnie wszyscy dorośli, którzy mieli kontakt dziećmi w tych
placówkach, wykazywali się zezwierzęceniem i bezmyślnym okrucieństwem.
Co szczególne – codzienne tłuczenie z byle powodu lub bez powodu było
dla pensjonariuszy normalnością do tego stopnia, że zeznawali wyłącznie
na temat tych przypadków, gdy częstotliwość bądź natężenie bicia
spowodowały trwałe uszkodzenia ciała lub strach o życie. ••• Trwająca
9 lat i zakończona liczącym 2,6 tys. stron raportem praca komisji
przynosi ofiarom ukojenie w dość niewielkim stopniu. Wychowankowie
szkół męskich zidentyfikowali 556 osób, głównie duchownych, znęcających
się nad uczniami i 246 napastujących ich seksualnie (część z tych dwóch
grup się pokrywa). Wychowanki szkół żeńskich wskazały nazwiska –
odpowiednio – 354 i 188 osób. Żadne z tych nazwisk nie znalazło się w
raporcie – tak zdecydował sąd, uwzględniając w 2004 r. pozew
kongregacji Braci Chrystusa prowadzących 6 z fatalnych przytułków. To
oczywiście sprawia, że zarówno z punktu widzenia ofiar, jak w z punktu
widzenia tzw. ogólnego poczucia sprawiedliwości – praca komisji poszła
w większości na marne. Ale – tu napiszę coś obrazoburczego –
decyzja sądu, a za nim komisji, o ukryciu personaliów oprawców nie były
całkiem pozbawione racji. Bowiem to nie oni są największymi winnymi w
tej sprawie. ••• Philip Zimbardo, najsłynniejszy zapewne na
świecie psycholog społeczny i autor kultowego „stanfordzkiego
eksperymentu więziennego”, powiedział kiedyś, że Abu Ghraib to drugi
miesiąc jego eksperymentu. W takim razie irlandzkie przytułki byłyby
miesiącem dwunastym. Eksperyment stanfordzki, przypominamy, polegał
na losowym podzieleniu grupy normalnych młodych ludzi na „strażników” i
„osadzonych” w symulowanym więzieniu i obserwowaniu, jak wczuwają się w
rolę. Miał trwać dwa tygodnie, ale po sześciu dniach trzeba było go
przerwać, bo „strażników” – w normalnym życiu długowłosych pacyfistów
(był rok 1971) – opanowało takie zezwierzęcenie, że jeszcze chwila i
zrobiliby „więźniom” prawdziwą krzywdę. Co gorsza, odbiło także
Zimbardo, któremu granica między rolą kierownika eksperymentu naukowego
i oberklawisza zatarła się do tego stopnia, że usiłował ukryć
„więźniów” poza „więzieniem” z obawy, że przyjaciele z wolności przyjdą
ich odbić. Wnioski z eksperymentu, które rzuciły nowe światło na
psychologię dobra i zła, są następujące: choć wszyscy mamy skłonność do
tłumaczenia ludzkich zachowań naturą jednostki, tak naprawdę decyduje
sytuacja. Zimbardo, który zgodził się być świadkiem obrony jednego ze
strażników z Abu Ghraib, używa tu metafory zepsutych jabłek: nieprawdą
jest, że bestialstwo w Abu Ghraib to działanie kilku zepsutych jabłek w
dobrej skrzynce, podobnie jak nie było zepsutych jabłek w jego
eksperymencie: byli zupełnie normalni młodzi ludzie po dokładnej
ewaluacji psychologicznej, których podzielono losowo na „strażników” i
„więźniów”. To skrzynka – czyli sytuacja, w jakiej ci młodzi ludzie się
znaleźli – była zła, korupcjogenna i prowokująca do niemoralności. I to
ona zepsuła dobre z początku jabłka. Zimbardo mówi tu o schodzeniu do
piekła: stopniowej dehumanizacji „obiektów”. Dehumanizacja – podstawowy
mechanizm odłączenia moralnego, czyli procesu wyłączania norm
moralnych, które zazwyczaj kierują naszym postępowaniem wobec innych –
polega na pozbawieniu ich cech ludzkich. Dzieje się to poprzez
odebranie im wolności, prywatności, tożsamości. ••• Dzieci pod
„opieką” Kościoła były z natury pozbawione wolności. W przeludnionych
przytułkach mieszkały w wielkich dormitoriach bez cienia prywatności
ani jakiejkolwiek własności. Miały identyczne ubrania oznakowane
numerami i dość szybko wychowawcy zaczęli się do nich zwracać po
numerach. Czynnikiem sprzyjającym dehumanizacji jest nagość –
szczególnie łatwa do wyegzekwowania w przypadku dzieci. I tak dalej.
Zimbardowskim „strażnikom” kompletne zdehumanizowanie kolegów studentów
podczas eksperymentu zabrało sześć dni. Katoliccy „wychowawcy” z
Irlandii mieli na to 50 lat. ••• Czy to usprawiedliwia
bestialstwo personelu w kościelnych ochronkach? Oczywiście nie. Ale
ponad wszelką wątpliwość winę dzieli on z „systemem”, który stworzył
„sytuację” i ich w niej umieścił. To wizytujący księża, którzy w
najlepszym razie udawali, że nic nie widzą, a w najgorszym –
przyłączali się zabawy. Policja, która łapała uciekinierów i
odprowadzała ich do „domu”, nie interesując się widocznymi nieraz
obrażeniami. Lekarze w szpitalach, gdzie trafiały najbardziej pobite
dzieci, którzy nie dociekali „historii choroby”, tylko opatrywali je i
odsyłali z powrotem. Kontrolerzy państwowi, który oglądali tylko to, co
„opiekunowie” chcieli im pokazać. Ludzie mieszkający w sąsiedztwie
przytułków, którzy słyszeli krzyki maltretowanych dzieci, ale bali się
coś zrobić, żeby nie podpaść wszechmocnemu Kościołowi. Rodziny, które
pokornie akceptowały zakaz odwiedzin. To hierarchia kościelna, od
biskupa do papieża, która ignorowała problem, najwyżej przesuwając
najgorszych zboczeńców z parafii do parafii. A przede wszystkim to
państwo, które powierzyło Kościołowi kat. opiekę nad najbardziej
bezbronnymi obywatelami i umyło ręce. I to państwo oraz Kościół powinni być głównymi oskarżonymi w tym procesie. Najlepiej w osobach czołowych polityków i hierarchów. AGNIESZKA WOŁK-ŁANIEWSKA agnieszka.wolk-łaniewska@redakcja.nie.com.pl Kościół torturuje Techniki.
Raport wymienia rodzaj tortur stosowanych przez sługi boże: bicie
pięścią i dłonią, bicie przedmiotami, chłosta, kopanie, ciągnięcie za
uszy, ciągnięcie za włosy, golenie głowy, bicie podeszew stóp, bicie
trzcinką po dłoniach, przypalanie, dźganie nożem, długotrwałe pozycje
stresowe – głównie w klęku, ale nie tylko, spanie na dworze, zwłaszcza
zimą, zmuszanie dzieci do wchodzenia do wrzącej lub lodowatej wody,
lodowate bicze wodne jako przygotowanie do bicia, przytrzymywanie głowy
pod wodą, bicie w pozycji podwieszanej, wiązanie przed biciem, szczucie
psami, rzucanie przedmiotami. To głównie w męskich szkołach. W
żeńskich mamy większość tego repertuaru i dodatkowo elementy
specyficznie kobiece – szczypanie, karmienie na siłę czy bicie szczotką
do włosów – ale też kilka metod zupełnie uniseks, jak tłuczenie głową
podopiecznej o kamienną ścianę czy podłogę. Zakonnice szantażowały też
starsze wychowanki groźbami wobec ich młodszego rodzeństwa. Narzędzia.
Zakonnicy najchętniej bili pasem, rzemieniem lub „dyscypliną”. Siostry
wolały narzędzia sztywne: kije, rózgi bambusowe, drewniane kule,
druciane wieszaki, nogi od krzeseł. Dzieci były bite trzcinkami,
gałęziami tarniny, kijami do krykieta i hurlingu (coś jak hokej na
trawie), kijami od szczotki, łyżkami wazowymi. 8 wychowanek wspomina,
że dostało wpierdol gigantycznym różańcem albo wieńczącym go
megakrucyfiksem, które siostry zawsze nosiły przy pasie. Winy.
Dzieci były bite za wszystko, ze szczególnym uwzględnieniem tego, na co
nie miały wpływu: moczenie łóżka czy leworęczność. Jeden z zeznających
opowiada, jak został wychłostany za to, że podkradł świniom z koryta
kartofle – resztki z księżego obiadu. Szczególne okrucieństwo osoby
duchowne wykazywały wobec tych, którzy usiłowali uciec – bestialskie
bicie poprzedzało golenie głowy, które dla innych wychowanków było
sygnałem do prześladowań. Dowody. Komisja zebrała 360 (224 od
mężczyzn i 136 od kobiet) doniesień o obrażeniach spowodowanych biciem
– od krwawienia i siniaków, poprzez podbite oczy, naderwane uszy,
wybite zęby, połamane kości, aż do uszkodzeń nerek i genitaliów. 242
wychowanków informowało o nadużyciach seksualnych. 70 zostało
zgwałconych analnie, 140 zostało zmuszonych do uczestniczenia w
masturbacji, w 90 przypadkach wiązało się to z przemocą. O
napastowaniu seksualnym zeznawało 127 kobiet. Raport podaje rażące
przykłady: jeden z braci, który przyłapał uczniów na rozmawianiu z
dziewczyną, postanowił im wymierzyć karę na osobności, po czym zdjął
koloratkę, koszulę i, tłukąc ich do nieprzytomności jedną ręka, drugą
głaskał się po jajach, wykrzykując: Ja wam dam dziewczyny! Element
seksualny nieobcy był też zakonnicom: jedna z nich przywiązywała bite
dziewczynki nago do metalowego łóżka i spuszczała im lanie pasem,
metodycznie odliczając do stu. W chłostach wymierzanych nagim
dziewczynkom niejednokrotnie uczestniczyli księża i inni męscy
członkowie personelu.
Agnieszka Wołk-Łaniewska NIE 22/2009
|