3 X 2015, Polska, Watykan.Coming aut inkwizytora Ksiądz Krzysztof Charamsa, pracujący w Kongregacji
doktryny wiary (dawniej Inkwizycja) wyznał publicznie, że jest gejem. Obwinił też Kściół kat. o homofobię. Więcej...
Sierpień 2015. Polska Coraz mniej księżyDobra nowina: Systematycznie zmniejsza się w Polsce liczba nowych księży,
każdego roku średnio o 9 procent.
Już 12 tysięcy ofiar molestowania przez zakonników odebrało odszkodowania i zobowiązało się do dyskrecji
John Kelly to rosły, zażywny gość po pięćdziesiątce. Mówi nienaturalnie głośno, wszędzie go pełno. Włączysz wiadomości - John. Otwierasz gazetę - John. Oskarża, demaskuje, żąda, przepycha się z policją, prowadzi marsz przez centrum Dublina. Na pytanie, czy nie boi się ze mną rozmawiać, skoro prawnie mu nie wolno, wybucha: - Mam to gdzieś! Teraz oni boją się mnie!
Mały Kelly to przeciwieństwo dużego. Zastraszony, nigdy nie patrzy w oczy. Nie ma imienia. Najczęściej mówią na niego 253. Ten numer ma wypisany na spodniach, majtkach i butach.
Człowiek i podczłowiek
Choć ma dopiero 13 lat, pracuje przy kopaniu torfu. Torf służy do palenia w piecach, ale w sypialni, gdzie mały Kelly śpi z 50 innymi chłopcami, nie pali się nawet w zimie. Mokre po pracy ubrania nie wysychają, a świeże dostają raz w tygodniu. Nie ma pasty do zębów. Trzy bolące zęby niewprawnie Kelly'emu wyrwano i wszystkie trzy złamano u nasady. Rano i wieczorem - chleb z dżemem, obiad - wspólna dla wszystkich micha ziemniaków. Brat klaszcze trzy razy w dłonie i start. Wszyscy się rzucają. Wiadomo, że najpierw dorwą się starsi, wyżsi.
Za płacz w nocy dostają kijem po głowie. Za nierówne stanięcie w szeregu - pięścią w nos. Za rozmowy podczas posiłków - chłosta. Mały Kelly jest tutaj po to, by oczyścić swoją duszę z grzechu. Służą do tego pasy, które chłopcy sami produkują. Zszywa się dwa kawałki skóry, a do środka wkłada to, co poleci zleceniodawca. Jeden brat każe wszywać monety. Inny kawałki ołowiu. Inny lubi, jak przez całą długość paska przeciągnięte są miedziane druty.
Mały Kelly najbardziej boi się paska z drutami. A jeszcze bardziej boi się brata B.
Plask - bije Kelly'ego po twarzy brat B. "Brudny chłopiec, nieczysty" - mruczy z dezaprobatą - i plask z drugiej strony. Siedzą w ciężarówce. Kelly trzęsącymi się rękami próbuje rozsmarować dżem na kanapkach. "I tu się zabrudziłeś, i tu - ręka duchownego wędruje głęboko w spodnie chłopca, ściska mocno. Chłopiec krzyczy. - Boli? Chrystus nie taki ból znosił dla naszego zbawienia".
Chłopiec wybiega z samochodu.
Wieczorem B. wchodzi za nim pod prysznic, namydla mu głowę. Mydło wdziera się do oczu, Kelly krzyczy, nie wie, czy ratować oczy, czy pośladki, z którymi zaczyna się dziać coś niepokojącego. Brat trzyma go namydloną ręką za czoło, a ból z tyłu staje się przeszywający i rytmiczny.
"Penis? Nie, niemożliwe - myśli gorączkowo chłopiec. - Boże, spraw, żeby to był tylko palec".
Pod natryskiem zostaje krew. Zakonnik wyciera starannie chłopca i prowadzi do kuchni: "Biedak wpadł dziś do torfowiska, należy mu się dobra kolacja" - mówi do kuchennego. Kelly dostaje kiełbasę. B. dodatkowo wkłada mu do kieszeni cukierka. Kładzie palec na ustach i uśmiecha się mdło.
"Jednak penis" - myśli chłopiec.
Jest noc, mały Kelly leży w łóżku, trzęsąc się. Wpadło ich sześciu, wyrwali z łóżka jego kolegę, chłopca jeszcze mniejszego niż on. Wyciągnęli na korytarz. Stare mury niosą płacz dziecka. Dudnią uderzenia ciężkim pasem. "Z kim zamierzałeś uciec? - krzyczy ojciec przełożony - Odpowiadaj". Kelly modli się w łóżku, do Boga, do mamy. "Kto był z tobą?" - słyszy zza drzwi. I zdławiony głos przyjaciela: "Kelly".
Wracają po niego. Każą uklęknąć u podstawy schodów, położyć dłonie na piątym stopniu. Najgrubszy, ważący grubo ponad setkę brat staje mu na palcach. Drugi podciąga mu z tyłu koszulę, brat B wyjmuje pas i zaczyna chłostać po wypiętych pośladkach. Trzech innych patrzy.
Tamtej nocy mały 253 wreszcie wszystko zrozumiał. Nie jest tak, jak sądził, że dzieje się mu tu jakaś straszna krzywda. Bracia traktują go po prostu tak, jak na to zasługuje. Przecież nawet mama się go wyrzekła. Mimo najlepszych chęci nie była w stanie dłużej go kochać. Bóg też nie jest w stanie kochać 253. Z tego prostego powodu, że 253 nie jest człowiekiem.
Ale chłopiec jest w błędzie. Jest ktoś, kto go bardzo kocha i nie pozwoli, żeby tak myślał. Ktoś, kto poprowadzi go za rękę przez zły świat i zniszczy każdego, kto to nieszczęsne dziecko ośmieli się jeszcze raz tknąć. To właśnie jest duży John Kelly. Złożył zeznanie przeciwko B. na policji. Ściągnęli sukinsyna z samego Watykanu. Aresztowali.
John omal nie dostał zawału, gdy po paru miesiącach przeczytał zawiadomienie, że prokurator generalny umorzył postępowanie. Ale John nie zamierza rezygnować. Tu, w Dublinie, gdzie mieszka dziś z rodziną, nieopodal ich domu, dosłownie kilka przecznic dalej, wciąż żyje na wolności brat B. John będzie potrząsać całą Irlandią, dopóki ten człowiek nie stanie przed sądem. Bo przecież tu chodzi o dziecko! O 13-letniego chłopca, który inaczej nie uwierzy, że to, co mu robią, jest niegodziwością, i że nikt nie ma prawa gwałcić dziecka, nawet takiego, które ukradło ze sklepu jabłko. Dopiero gdy B. usłyszy wyrok, mały 253 odzyska wiarę w siebie, w ludzi, może i w Boga, a John Kelly wreszcie przestanie się tak szamotać i krzyczeć, przytuli chłopca, obaj spokojnie zasną i staną się na powrót tą samą osobą.
Raport Ryana
W maju 2009 roku Kościół katolicki w Irlandii przeżył największe upokorzenie w swojej sięgającej V wieku historii.
Specjalna komisja pod kierownictwem sędziego Seana Ryana, powołana dziewięć lat temu do zbadania nieprawidłowości w tzw. szkołach zawodowych (industrial schools) prowadzonych przez Kościół, opublikowała końcowy raport. Wynika z niego, że 250 placówek, które przez lata funkcjonowały w świadomości Irlandczyków jako azyle dla zaniedbanych dzieci, było w rzeczywistości siedliskami sadyzmu, którego dopuściło się ponad 800 członków męskich i żeńskich kongregacji zakonnych.
Na dostępnych w internecie 2600 stronach raportu każdy może dziś przeczytać ze szczegółami, jak to rzekomi dobroczyńcy bili swoich wychowanków wyrafinowanymi narzędziami, karmili robaczywymi ziemniakami, chlebem z krwią, wypędzali z nich diabła za pomocą środków przeczyszczających, kazali zlizywać kał z butów, zmuszali do seksu oralnego, odbywali z nimi stosunki...
Od czasu powstania Republiki Irlandii przez tzw. szkoły zawodowe przeszło ponad 40 tysięcy dzieci w wieku od 4. do 16. roku życia, które sąd zakwalifikował jako pozbawione należytej opieki w swoim naturalnym środowisku. Choć ośrodki te były prowadzone przez duchownych, oficjalnie pozostawały pod kontrolą ministerstwa oświaty.
Fragment raportu:
Pytanie komisji do ojca przełożonego poprawczej szkoły zawodowej w Daingean, gdzie przez dwa lata przebywał John Kelly: " - Czy to prawda, że podczas chłosty jeden z braci stał dziecku na palcach, drugi zadzierał mu koszulę nocną, trzeci bił, a pozostali patrzyli?
- Tak. Chcieliśmy ich w ten sposób zdyscyplinować.
- Ale dlaczego ich obnażaliście i po co ci widzowie?
- Chodziło o to, żeby nauczyć ich pokory".
Mama mówiła: ci święci ludzie
Żeby trafić do zawodówki, wystarczył dziecięcy wybryk, jak zbicie szyby podczas gry w piłkę, wagary, drobna kradzież. Także w przypadku śmierci lub ciężkiej choroby matki lub ojca albo gdy jedno z rodziców było protestantem, sąd czasem zamykał dziecko w katolickim ośrodku odosobnienia.
Mary Norris z Kerry została wraz z rodzeństwem zabrana z domu pod koniec lat 40., gdy ich owdowiała matka zaczęła się spotykać z sąsiadem: - Był dla nas dobry i nie mieliśmy nic przeciw temu, że czasem zostawał na noc. Któregoś ranka jednak ksiądz proboszcz wraz z inspektorem zrobili na niego obławę. Nas natychmiast zabrano do Sióstr Miłosierdzia, żebyśmy nie brały złego wzoru z matki.
John Kelly został zamknięty w najcięższej ze szkół - poprawczaku w Daingean, prowadzonym przez Misjonarzy Oblatów Maryi Niepokalanej, za drobną kradzież w roku 1965. Nie wiedział, że cały czas jego matka bezskutecznie pisała do oblatów, zapewniając, że ma dla syna pracę i prosi o przedterminowe wypuszczenie. Gdy wyszedł, nigdy nie rozmawiał z nią o tym, co przeszedł. - Sądziłem, że mi nie uwierzy. Zawsze mówiła o nich: "Ci święci ludzie".
Ojciec Toma Sweeneya z Dublina prowadził dobrze prosperujący sklep. Chłopak czasem uciekał ze szkoły i chodził na zarobek z sąsiadem sprzedającym węgiel. Gdy stanął przed sądem w 1957 roku, miał dziesięć lat. Nie było adwokata. Dostał sześć lat. Ze szkoły w Artane na przedmieściach Dublina u bractwa Christian Brothers (Braci w Chrystusie) uciekał siedem razy. Za każdym razem przychodziła policja i wyrywała go płaczącej matce. Po powrocie do szkoły czekało go bicie, kopanie, golenie głowy i zmuszanie do paradowania w takim stanie przed resztą mieszkańców. Dla przykładu.
Tom Sweeney ma dziś 62 lata i sześcioro dzieci. Opowiada mi, kim był po wyjściu od bractwa: - Mówię synowi: masz być w domu o dziewiątej. O 9.00 ustawiam się przy drzwiach z kijem. Patrzę na zegarek. O 9.10 wchodzi syn. Nie zadaję pytań, od razu walę kijem w głowę. Chłopak kuli się, płacze - dostaje jeszcze mocniej. Żona wstawia się za dzieciakiem - walę ją pięścią w nos. Dyscyplina to jest coś takiego, że jak słyszysz: stój!, to masz zastygnąć w pół kroku. Słyszysz: milcz! - przerywasz w pół słowa. - Rozbieraj się! -Yes, sir. - Pochyl się! - Yes, sir.
Nie mogłem znieść, że oni tego nie rozumieją. A oni nie mogli znieść mnie. Zaczęli ćpać. Kokaina, heroina, dwóch moich synów siedziało w więzieniu. Dziś odbudowuję z nimi kontakt, pracujemy nawet razem , ale wiem, że ich zniszczyłem. Byłem kompletnie nieprzystosowany do relacji z ludźmi. Kiedy pierwszy raz kochałem się z kobietą, myślałem, że coś z nią jest nie tak. Nie miała penisa.
Seks z dziećmi to nie przestępstwo
Kiedy Tom Sweeney powrócił do Artane po siódmej ucieczce, bracia złamali mu nos i wywieźli 200 mil od domu, do innej swojej szkoły - St. Joseph w Galway. Miał 12 lat.
- Ojciec przełożony wezwał mnie do swojego pokoju. "Rozbieraj się" - powiedział. Spojrzałem niepewnie. "Rozbieraj się" - powtórzył. Zacząłem powoli zdejmować ubranie. Czekał cierpliwie. Kiedy skończyłem, podszedł do mnie od tyłu i po prostu zgwałcił.
To działo się regularnie przez kolejne cztery lata. Robili z nami, co chcieli: "Ty zostajesz w magazynie i czekasz na mnie. - Ja, sir? - Tak, ty".
Nie czuje się buntu, bo bunt istnieje, dopóki widzisz jakąś alternatywę. A teraz już nie można było uciec do mamy.
Nawet kiedy raz pojechałem do domu na wakacje, też nic nikomu nie mówiłem. W tamtych czasach o tak strasznych rzeczach jak seks w ogóle się nie rozmawiało. Mama mogłaby być na mnie zła i uznać, że tak czy owak to moja wina. Albo jeszcze gorzej - próbowałaby interweniować, a wtedy bracia biliby mnie mocniej. A może nawet wysłaliby do poprawczaka w Dai-ngean.
Szkoła w Glin,
podobnie jak szkoła w Artane, prowadzona była przez Kongregację Braci w
Chrystusie (Christian Brothers). Zdjęcie z lat 50. XX wieku
Co miałem zresztą jej powiedzieć? Że bracia robili to z nami, a my automatycznie zaczynaliśmy robić to ze sobą? Jestem w toalecie, wchodzi jakiś chłopak, ściąga mi spodnie i zaczyna seks oralny. Norma. Zaczynasz zachowywać się tak samo. W wieku, kiedy w chłopaku zaczyna się budzić popęd seksualny, nie było dziewczyn, byli tylko zakonnicy i koledzy.
Nigdy później nie miałem stosunku z facetem. Nie chciałem żyć tak jak dawniej. Homoseksualistę wyczuwam po zapachu, gdy tylko się zbliża. Ale czy sam nim nie jestem? Nie mam pojęcia. Z kobietami nie było mi ani lepiej, ani gorzej.
Fragment raportu:
"Przełożeni szkół nie słuchali lub nie wierzyli dzieciom, które skarżyły się na zachowanie opiekunów. W najlepszym wypadku oprawcy byli przesuwani do innych placówek. W najgorszym - dzieci były oskarżane o to, że same prowokowały opiekunów (...) Komisja odrzuciła jako nieprzekonującą główną linię obrony zakonników, że w tamtych czasach seksualne wykorzystywanie dzieci nie było postrzegane jako przestępstwo, ale raczej jako grzech, wymagający zwykłej pokuty".
Komentarz z irlandzkiego internetu:
"Pamiętam, jak niedawno podczas niedzielnego kazania ksiądz tłumaczył nam, że powinniśmy nauczyć się wybaczać wykorzystywanie seksualne dzieci, tak samo jak wybaczamy cudzołóstwo!".
Mit wielkoduszności
Podopiecznym szkół zawodowych tłumaczono, że gdyby nie dobre serce braci i sióstr, umarliby z głodu na ulicy albo stoczyli się na moralne dno. Powtarzano, że ich rodzice są źli albo że ich nie chcą. Kłamano, że nie żyją.
W rzeczywistości ta wielkoduszność była dobrym biznesem. Państwo płaciło zakonnikom za każde powierzone dziecko. Mieli je wychowywać i przyuczać do prostych zawodów. Sprowadzało się to do tego, że dzieci uprawiały pola należące do Kościoła, kopały torf, którym zakonnicy ogrzewali swoje pomieszczenia, a nadwyżkę sprzedawali, szyły im ubrania, produkowały różance, a także pasy, którymi były bite.
Jednym słowem Kościół dostawał od państwa siłę niewolniczą, w dodatku subsydiowaną.
Trudno sobie wyobrazić taki układ w kraju, w którym pozycja Kościoła nie byłaby de facto silniejsza niż pozycja rządu. Prezerwatywy zostały tu zalegalizowane w 1985 roku. Rozwody - w 1997 roku. Homoseksualizm przestał być przestępstwem w 1993. Kościół katolicki do dziś prowadzi w Irlandii prawie wszystkie szkoły podstawowe i większość szpitali.
Katolicyzm był od wieków dla Irlandczyków symbolem ich narodowej tożsamości i pozostał nim także po utworzeniu w 1922 roku niepodległej Republiki Irlandii, choćby dla podkreślenia odrębności od Irlandii Północnej, która została pod panowaniem protestanckiej Wielkiej Brytanii. Być Irlandczykiem znaczyło być katolikiem.
Szkoła w Glin, gdzie dzieciństwo spędził Tom Hayes. Zdjęciea z lat 50. XX wieku Państwo strachu
W 1991 roku na ekrany irlandzkiej telewizji wszedł serial dokumentalny odsłaniający prawdę o szkołach zawodowych autorstwa Mary Raftery. "State of Fear" (stan strachu lub państwo strachu) wstrząsnął opinią publiczną na tyle, że władze kraju nie mogły nie zareagować.
11 maja 1999 roku irlandzki premier w telewizyjnym exposé przeprosił wszystkich wychowanków szkół zawodowych, oświadczył, że państwo poczuwa się do odpowiedzialności, i zaprosił do składania zeznań przed powołaną w tym celu Komisją ds. Przemocy wobec Dzieci.
Wśród tysięcy osób, które odpowiedziały na ten apel, byli John Kelly i Tom Sweeney.
Bracia, którzy
wykorzystywali Toma seksualnie, już nie żyją. Okazało się jednak, że w
areszcie przebywa pewien zakonnik, brat F., którego Sweeney znał ze
szkoły w Artane.
Brat F. był strażnikiem czystości bielizny.
Osobistej oraz pościelowej. Co rano sprawdzał stan prześcieradeł. Jeśli
któreś zostało zmoczone, winowajca obwiązywał się nim tak, by plama była
widoczna, i tak ubrany maszerował po dziedzińcu na oczach zwołanej
publiczności.
W piątki wieczorem sprawdzało się majtki. Tego dnia
oddawało się brudny komplet odzieży i otrzymywało świeży. Brat F. nie
musiał sprawdzać wszystkich majtek. Wcześniej dostawał informację z
pralni, że bielizna z takimi i takimi numerami przychodzi do prania
zabrudzona. Wyczytywał same numery. Chłopcy opuszczali majtki, brat
zaglądał. Jeżeli wypatrzył choćby plamkę, właściciel ustawiał się pod
ścianą do bicia.
Przed komisją Tom Sweeney spotkał się z bratem
F. Ten przyznał się do wszystkich zarzutów. Tłumaczył się, że był wtedy
młodym zakonnikiem, że takie były wtedy normy i że bardzo pana Sweeneya
przeprasza.
Wkrótce Sweeney, podobnie jak John Kelly, dostał zawiadomienie z prokuratury, że postępowania wobec brata F. zostało umorzone.
Tom Hayes i Martina Keogh
Pierwszą
swoją pracę po opuszczeniu szkoły Tom Hayes porzucił po dwóch
tygodniach z powodu kota. Nigdy wcześniej kota nie widział. Wydawał mu
się przerażająco dziki.
Kiedy dostał telegram zawiadamiający o
śmierci znajomego ze zdaniem: "Pogrzeb w środę", nie pojechał, bo nie
zrozumiał, o co chodzi.
Nie umiał korzystać z telefonu, ze
sztućców, nie rozumiał, po co ludzie nakrywają stół obrusem. Nie
wiedział, że za jedzenie się płaci, a na list nakleja znaczek.
Pierwszy raz zobaczył świat za murami, gdy miał 16 lat, w 1960 roku.
Po
farmie pracował jako pomoc kuchenna w hotelu w Dublinie. Nikt go tam
nie lubił. Zginęło coś ze spiżarni - wiadomo, to ten z zawodówki. Nie
szukał matki, bo zakonnicy powiedzieli mu, że umarła. Dopiero w 2003
roku odkrył, że matka umarła dopiero w 2001.
Ponownie zapukał do szkoły. "Nie mam się gdzie podziać" - powiedział. Bracia jednak zamknęli przed nim drzwi. Żebrał na ulicy.
Kiedy
Tom miał się urodzić, rodzice wyrzucili jego matkę z domu. Oddała
dziecko do sierocińca Sióstr Miłosierdzia. Był 1949 rok. - Sierociniec
był miejscem posępnym, ale spokojnym. Siostry biły tylko za moczenie
prześcieradeł - wspomina dziś Tom Hayes. - Po komunii wysłano nas jednak
do szkoły zawodowej dla chłopców u Christian Brothers w Glin. I to był
szok. Dwustu dużych, kutych na cztery nogi chłopaków w wieku do 16 lat,
zamkniętych często za drobne przestępstwa. My, najmłodsze sieroty,
byliśmy jak owieczki na rzeź. Oni ustanawiali hierarchię, w której ktoś
taki jak ja znajdował się na najniższym możliwym szczeblu. Macali nas,
molestowali właściwie codziennie. Najgorsze były noce. Mimo że chodziłem
się skarżyć, ojciec przełożony nigdy nie zareagował. Kiedy w desperacji
poskarżyłem się księdzu, który przyjechał do nas odprawić mszę,
zostałem przez ojca przełożonego zbity za donoszenie. Przez całe moje
dzieciństwo nie spotkałem ani jednej osoby, która byłaby dla mnie dobra.
Martina
Keogh ma dziś 53 lata. Dziesięć lat temu nauczyła się pisać i czytać.
Przez 20 lat była prostytutką w Dublinie. To jedyna praca, jaką mogła
podjąć po dzieciństwie spędzonym u sióstr.
Ojczym ją
wykorzystywał, gdy miała osiem lat. Często uciekała z domu. Kiedy
zabrano ją do Sióstr Miłosierdzia, matka nie protestowała.
-
Pamiętam pierwsze szorowanie ostrą szczotką - opowiada mi Martina. -
Siostry zmywały ze mnie diabła. Raz jedna dziewczynka zemdlała z głodu w
czasie porannej mszy. Siostry uznały, że opętał ją szatan, który chciał
uniemożliwić jej udział w mszy. Wypędzanie diabła było straszne - bicie
bambusowymi pałkami, kopanie.
Bicie było za wszystko. Na
przykład za nie dość szybkie usunięcie się z drogi, którą przechodziła
siostra. Szła z pękiem wielkich kluczy, kto nie czmychnął spod nóg,
dostawał kluczami po głowie.
Któregoś dnia uciekła z klasztoru
jedna z zakonnic. Zabrała ze sobą 10-letnią dziewczynkę. Złapały je na
dworcu. Siostrę puściły, ale dziecko przywiozły z powrotem. Wszystkie
nas ustawiły w kręgu, żebyśmy patrzyły, co dzieje się z tymi, które
próbują uciekać. O mało jej nie zamordowały. Okładały kijem, pasem, a
kiedy już leżała we krwi, zaczęły ją kopać. Na koniec wręczały pałkę po
kolei starszym dziewczętom. Każda musiała tę małą uderzyć.
Martina
dziś pracuje ze zwierzętami. Skończyła szkołę wieczorową. Uratowała ją
zakonnica. Siostra z zakonu the Sisters of Good Shepherd, która pomaga
kobietom wyjść z prostytucji.
Toma Hayesa uratowało wojsko.
Wyjechał do Anglii i wstąpił do brytyjskiej armii. 25 lat jeździł z
różnymi misjami po świecie. Jest oficerem. Sypia przy zapalonym świetle.
Bracia, zgłaszajcie się!
Rząd irlandzki, zajmując się skandalem wokół szkół zawodowych, kompletnie się pogubił.
Po
przeprosinach premiera w 1999 roku ustalono, że zamiast rozpatrywać
tysiące indywidualnych pozwów przed sądem, ofiarom wypłaci się
odszkodowanie. Kościół od razu zagwarantował sobie uczestniczenie w tych
odszkodowaniach tylko do kwoty ok. 126 milionów euro. Tymczasem do tej
pory 12 tysiącom ofiar wypłacono już ponad 800 milionów euro, a 2
tysiące wniosków czeka na rozpatrzenie.
Pobierając rekompensatę,
były wychowanek podpisuje, że nie będzie nigdy próbować pozywać do sądu
ani państwa, ani Kościoła, i zobowiązuje się do dyskrecji. Ale w ogólnym
bałaganie nikt się tym nie przejmuje. Ludzie, nie mogąc liczyć na pełną
sprawiedliwość, przynajmniej żalą się mediom.
I nikomu nic z tego powodu nie zrobiono.
Tom
Sweeney na przykład, który dostał od państwa 115 tysięcy euro, i
jeszcze 36 tysięcy od Christian Brothers, nie zamierza milczeć, bo
zakonnicy obiecali mu także przeprosiny na piśmie, a tego ciągle nie
może się doprosić.
- Państwo robi dokładnie to, co robili z nami
zakonnicy. Kiełbasa, cukierek i ciii - opisuje to John Kelly, który też
wziął odszkodowanie. John jest dziś liderem organizacji zrzeszającej
ponad 5 tysięcy ofiar szkół zawodowych, które tak jak on domagają się
ukarania winnych.
Już po ogłoszeniu raportu Ryana udzielił
wywiadu tabloidowi "The Sun". Wymienił w nim nazwisko brata B., wskazał,
że mieszka on obecnie na terenie posesji oblatów, gdzie mieści się
także szkoła podstawowa, że jest niebezpiecznym pedofilem i powinien
zostać zamknięty.
"The Sun" zilustrował nawet wywiad aktualnym
zdjęciem brata B. I z tego również nie wynikły żadne konsekwencje. Ani
dla Johna, ani dla brata B.
Teoretycznie nikt nie twierdzi, że sprawcy zbrodni nie powinni stanąć przed sądem.
Przeciwnie.
Sam przełożony Christian Brothers Edmund Gravey zaapelował do sumień
współbraci zakonnych, którzy poczuwają się do winy, żeby sami zgłaszali
się na policję. Ale jakoś nikt się nie zgłosił.
Sądowe
udowodnienie prawdy po latach jest niezwykle trudne. W zeznaniach
najgorszymi zbrodniarzami są osoby nieżyjące, które nie mogą się bronić,
a żyjący przyznają się tylko do nadużyć, na które nie ma paragrafu w
kodeksie karnym.
Każdy oskarżony ma prawo powołać swoich
świadków, a ci przecież nie żyją. To jest więc oficjalny powód, dla
którego nawet gdy ktoś z ofiar zgłasza sprawę do sądu, otrzymuje decyzję
o umorzeniu postępowania.
Z kolei bez sądu trudno precyzyjnie
dociec, ile komu się należy, nic więc dziwnego, że wśród beneficjentów
odszkodowań znaleźli się i tacy, którzy swoje krzywdy ubarwiają.
-
Dawni koledzy radzą się mnie, jak wypełnić wniosek - opowiada mi Tom
Sweeney. - Hej, Tom, ten i ten cię gwałcił? Mnie tylko bił, ale skoro
ciebie gwałcił, to mógł i mnie. Za gwałt płacą więcej, tak?
Pieniądze podatników przeciekają więc na prawo i lewo.
W obronie cnoty
Sam
założyciel Kongregacji Braci w Chrystusie jeszcze w XIX wieku pisał o
niewłaściwości kar cielesnych wobec dzieci. W oficjalnych publikacjach
kongregacja kładła nacisk na wychowanie poprzez miłość. Sadystyczne
inklinacje łatwo jednak wykluwają się w środowiskach hermetycznych,
silnie zhierarchizowanych, poddanych wewnętrznej dyscyplinie,
wyposażonych dodatkowo w nieograniczoną władzę. Podobnie musiało być w
przypadku angielskiego domu dziecka na wyspie Jersey, na kanale La
Manche, gdzie odgrzebano zwłoki katowanych dzieci. Tam opiekunami były
osoby świeckie.
Irlandzkie szkoły zawodowe przypominały
niedostępne wyspy. Pozostawały praktycznie bez kontroli. Kurator
pokazywał się raz do roku, po wcześniejszej zapowiedzi. Na stołach
pojawiało się z tej okazji lepsze jedzenie, dzieci były przebierane w
lepszą odzież, a w ręce wciskano im zabawki, które później chowano.
Wielu wychowanków mówi, że podczas ich kilkuletniego pobytu w placówce
kontrola nie pojawiła się ani razu.
Nieliczne relacje zakonników pochodzą od osób, które habit porzuciły.
Mary
Raftery, która oprócz filmu o szkołach zawodowych napisała także o nich
książkę, przytacza w niej słowa Patricii Burke-Brogan, dziś znanej
pisarki, która w latach 50. wstąpiła do nowicjatu Sisters of Mercy:
"Składałyśmy śluby czystości, ubóstwa i posłuszeństwa. Ale właściwie
wystarczało posłuszeństwo. Pojawiła się nowa definicja grzechu - było
nim nieposłuszeństwo wobec reguł ustalonych przez matkę przełożoną. I
tylko z tego należało się spowiadać. Pracowałam w kuchni. Kiedy
podzieliłam się z koleżanką uwagą, że siostry stojące wyżej w hierarchii
dostają lepsze jedzenie, natychmiast dotarło to do uszu przełożonej.
Donoszenie było obowiązkiem. Zostałam przesunięta do sprzątania
zakrystii".
Dla wielu mężczyzn, a zwłaszcza kobiet z biednych
środowisk wiejskich zgromadzenie zakonne było najprostszą szansą na
zdobycie wykształcenia i pozycji społecznej. Jeden z byłych braci w
Chrystusie, Tony, pamięta, że jego zakon był znany w okolicy jako
"łapacze dzieci". Sam został zwerbowany i odcięty od rodziny w wieku lat
12.
- Wielką wagę przywiązywano do tego, żebyśmy się nie
zaprzyjaźniali - mówił w 1986 roku w radiu. - Przy powitaniu podawano
sobie zwykle jeden palec. Cała dłoń była oznaką wielkiej zażyłości.
Kiedy szliśmy przez miasto, pilnowano, żeby nigdy dwa razy z rzędu te
same osoby nie szły obok siebie.
Tony porzucił habit, gdy przełożony zabronił mu nakarmić głodnego chłopca.
Punktem zwrotnym dla Patricii Burke-Brogan był staż w tzw. pralniach Magdaleny:
"Nie
zapomnę tych nieszczęsnych szarych, zagłodzonych, harujących od świtu
od nocy kobiet, patrzących na mnie jak na strażnika więzienia. Byłam nim
w istocie, bo trzymałam klucze do ich cel. Spytałam przełożoną, za co
zostały zamknięte. Usłyszałam, że to są takie kobiety, które na wolności
łatwo mogłyby stracić dziewictwo". Pralnie miłosierdzia
"Pralnie
Magdaleny" to nazwa azylów dla kobiet, powstałych na początku XIX wieku
z myślą o umieszczaniu w nich prostytutek, których ekspansja w miastach
groziła epidemią syfilisu.
Zmywając brud z odzieży i pościeli,
kobiety miały symbolicznie zmywać swoją przeszłość. Pralnie były w
rzeczywistości przedsiębiorstwami stricte komercyjnymi, należącymi do
żeńskich zakonów i zgromadzeń zakonnych. Siostry świadczyły płatne
usługi dla ludności, ale wszelkie prace wykonywały owe kobiety w zamian
za dach nad głową.
Z biegiem czasu do prostytutek zaczęły
dołączać matki nieślubnych dzieci, kobiety zgwałcone, a więc zhańbione,
albo zwyczajnie zbyt ładne i zalotne. Kierował je tam sąd, ksiądz
proboszcz, rodzina.
Jeżeli nie miały nikogo, kto by się za nimi
wstawił, nierzadko dożywały swoich dni wśród sióstr, a po śmierci
spoczywały w obrębie ich posiadłości.
"Pralnie Magdaleny" upadły na początku lat 70. XX wieku wraz z upowszechnieniem się pralek automatycznych.
Patricia
McDonald - irlandzka działaczka na rzecz praw kobiet - opowiada mi, jak
do "pralni" trafiła w latach 40. jej szwagierka:
- Po śmierci
rodziców 16-letnia Mary została z braćmi na rodzinnej farmie. Proboszcz
uznał, że nie wypada, by młoda panna mieszkała z mężczyznami. Któregoś
dnia oznajmił, że znalazł dla niej doskonałą pracę w Dublinie. Miała
zajmować się dziećmi jego znajomych. Na wsi opinia księdza była święta,
bracia ulegli. Ksiądz zabrał Mary , ale zamiast u miłych ludzi z
dzieckiem umieścił ją w "pralni Magdaleny" prowadzonej przez
zgromadzenie Sisters of Mercy (Sióstr Miłosierdzia).
Ksiądz,
który - jak się okazuje - był nikim innym jak agentem sióstr, przez
wiele lat regularnie co dwa tygodnie przynosił braciom Mary rzekome
radosne wieści od niej. Ksiądz zalecał braciom, żeby nie jeździli do
niej w odwiedziny ani nie wysyłali listów, by niepotrzebnie nie wzbudzać
w niej nostalgii za domem.
Odnaleźli ją po 20 latach. Siostry wypuściły ją, dopiero, gdy bracia Mary zagrozili im policją.
-
Były głodzone, świat oglądały zza krat, pozbawiono ich prawdziwych
imion. Nawet starsze kobiety były nazywane dziećmi, a zakonnice -
matkami. Nie wolno im było ze sobą rozmawiać. Za swoją pracę nie
dostawały pieniędzy.
Mary pracowała przy maglu, którego nie można
było opuszczać, zanim nie skończy pracy. Kiedy przychodziła do jadalni
spóźniona, siostry kazały jej klękać i żebrać o jedzenie jak pies.
System pęka
Pierwsze
protesty przeciw odbieraniu dzieci rodzinom i umieszczaniu w szkołach
zawodowych wyszły w latach 50. z kręgów Irlandzkiego Stowarzyszenia
Gospodyń Wiejskich. Stopniowo przyłączała się do nich Komisja ds.
Bezrobocia Młodzieży, kierowana zresztą przez arcybiskupa Dublina. W
1962 roku OECD wydała krytyczną opinię na temat poziomu edukacji w tych
instytucjach. Kontrole stały się bardziej skrupulatne. Pierwszy raport z
1970 roku ujawnił brak podstawowych standardów w zakładach. Coraz
bardziej interesowała się nimi prasa.
John Kelly uważa, że przełom nastąpił pod koniec lat 60., za czasów jego pobytu w Daingean.
-
Sześciu chłopaków od nas uciekało. Pięciu zwiało, jednego złapali. Ten
jednak wyrwał się i w desperacji po prostu wyskoczył przez okno. Połamał
obie ręce i nogi.
Bracia nie mieli wyjścia, piątka już i tak
była na wolności i wkrótce można było się spodziewać inspekcji. Odwieźli
chłopca do szpitala do Dublina. Przyczyną jego stanu zainteresowała się
najpierw rodzina, potem policja, w końcu prasa. Rozpętał się wielki
skandal. Wtedy z Daingean usunięto najgorszych zakonników, kilku
przesunięto do innych placówek. Powołano nowe osoby. Nagle na stole
zaczęła co dzień pojawiać się kiełbasa, a raz w miesiącu organizowano
nam potańcówki w damskim towarzystwie po to, żeby pokazać mediom, jak
świetnie jesteśmy traktowani. Tylko że to damskie towarzystwo to były
panie w średnim wieku ze Stowarzyszenia Gospodyń Wiejskich - opowiada
John.
Dopiero w połowie lat 90. dziennikarze zaczęli rozgrzebywać
przeszłość. W 1993 roku "podłożyły się" siostry z "pralni Magdaleny"
pod Dublinem. Sprzedając deweloperowi część swojej posiadłości, wybrały
tę, na której znajdowały się mogiły pracownic. Przy okazji wyszło na
jaw, że kobiety te były chowane w bezimiennych grobach, z dala od
zadbanych nagrobków zakonnic. Zwłoki kobiet zostały ekshumowane,
następnie skremowane i przeniesione do grobu zbiorowego na cmentarzu
publicznym. - Nasze protesty i wyrazy oburzenia zaowocowały ufundowaniem
ku czci biednych kobiet pamiątkowej ławeczki w Dublinie - mówi Patricia
McDonald.
Epilog
Ojciec Edmund Garvey z Christian
Brothers powiedział, że "czytając raport, trudno jest uniknąć uczucia
wstydu". Sisters of Mercy oświadczyły zaś, że przyjmują do wiadomości,
że wiele osób zostało pod ich opieką skrzywdzonych i zniszczonych:
"Nasze serca są obecnie przepełnione smutkiem i najgłębszym pragnieniem
kontynuacji procesu naprawienia tych krzywd".
Irlandzkie
zgromadzenia zakonne biją się w piersi - tym chętniej, że wiedzą, że w
praktyce nic im nie grozi. Raport Ryana, dając pozory bezkompromisowego
rozliczenia się z oprawcami, w rzeczywistości zapewnił im bezkarność.
Nie znajdziemy tam żadnych nazwisk. Ten warunek wywalczyli też Christian
Brothers, rzekomo z obawy przed ryzykiem zniesławienia niewinnej osoby.
Po
raporcie ofiarom zaproponowano podniesienie odszkodowań. Zakony
wstępnie zgodziły się na zwiększenie udziału w kontrybucjach. Trwa
właśnie wycena kościelnego majątku.
Wkrótce po ogłoszeniu raportu
Benedykt XVI wezwał do Watykanu delegację irlandzkiego episkopatu i,
jak podaje dziennik "Il Giornale", zażądał od nich "wyjaśnienia sprawy
do końca i zagwarantowania, że sprawiedliwości stanie się zadość". Nie
zabrakło jednak głosów w innym tonie. Jeszcze przed reakcją papieża
Antonio Canizares, prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny
Sakramentów w Watykanie, wyrwał się w telewizji z uwagą, że tego, co
miało miejsce w niektórych szkołach, nie można nawet porównać z
milionami istnień ludzkich, które zostały zgładzone przez aborcję.
Tymczasem
liczba powołań w Irlandii w ciągu ostatnich lat drastycznie zmalała.
Najliczniejszy zakon - Christian Brothers - liczy dziś 250 członków,
głównie schorowanych starców. Jak prorokuje tygodnik "Irish Catholic",
zakony w następnym pokoleniu prawdopodobnie zupełnie wymrą.
Katarzyna Surmiak-Domańska Gazeta Wyborcza
* Korzystałam z książki Mary Raftery "Suffer the Little Children".
Raport Ryana jest przedmiotem materiału filmowego Księża pedofile, dostępnego w dziale Wideo i filmy
Tylko zarejestrowani Użytkownicy mogą komentować materiał [ Rejestracja | Login ]
Prawa autorskie. Jeżeli obecność któregoś z materiałów na tym
portalu narusza prawa autorskie, prosimy o kontakt.
Materiały, co do których prawa autorskie zostaną udowodnione,
będą, w razie wyrażenia takiego życzenia przez posiadacza praw,
natychmiast usunięte.
O UCoz: uCoz to świetny, znany i ceniony na całym świecie, mający
bardzo wysoki pagerank serwer. Daje możliwość korzystania
ze swoich usług w wielu językach. Polecamy! :)