Znane sanktuarium
maryjne w Świętej Lipce to bez wątpienia perła baroku. To również przedsięwzięcie
biznesowe, którym kręcą jezuici. Takie miejsce to tłumy pątników i turystów.
Nie tylko polskich katolików, ale też niemieckich protestantów. Tym ostatnim
może wisi śpiącym nietoperzem, kiedy i na jakim drzewie co się ukazało, ale
chętnie sobie oglądają śliczny kościółek i słuchają cudnie brzmiących organów.
A co za tym idzie chętnie również zostawią tu swoje protestanckie euro.
Do tej pory, czyli
przez dziesiątki lat, było tak: przybywający do Świętej Lipki turyści oddawani
byli w ręce przewodników PTTK, którzy oprowadzali całe te stada po kościele
i okolicach. Potem turystyczna szarańcza rozpełzała się po okolicy i tam coś
zjadła, tu kupiła, ówdzie nasikała. I za wszystko płaciła. Żyli z tego okoliczni
mieszkańcy i mieszkańcy nieodległego Reszla, którzy dorabiali się na drobnym
handelku naręcznym i na straganach. I handlarze, i jezuici żyli w poprawnej
symbiozie. Do strumienia pieniędzy podłączali się i zakonni braciszkowie, bo
na terenie kościoła też sprzedawali pamiątki, zawsze też mogli liczyć na pomoc
handlujących w różnych życiowych sprawach. Idylla skończyła się w 2002 r., gdy
rządy w zakonie i kościele przejął superior Edmund Lenz. Najpierw przystąpił
do odsuwania z przyległego do terenów kościoła handlarzy pocztówkami i przewodnikami.
Wiązał w tym działaniu słowa i czyny. Dorosłych odpychał zderzakiem swojego
samochodu oraz grubym słowem, za które jego szef w niebie na pewno go nie pochwali,
współobywatele zaś zgodnie uznają za obraźliwe. „Spierdalaj, chuju!” – jest
jego sztandarowym okrzykiem bojowym. Młodszych zaś po prostu bił. Tak jak Andrzejka,
nastolatka, który dzięki swojej obrotności wspomagał bezrobotną matkę i troje
rodzeństwa. To oczywiście nie było w oczach krewkiego jezuity żadną okolicznością
łagodzącą. Wynosił chłopaka regularnie na butach i rękach szarpiąc, wyrywając
włosy i nadrywając uszy. Wrzaski katowanego dzieciaka roznosiły się po okolicy
nie budząc niczyjej reakcji, bo ani społeczeństwo, ani policja czy straż miejska
nie są zainteresowani otwartą wojną z jezuitami.
Pani Polkowskiej,
znanej malarce, która od lat wystawiała obrazy pod bazyliką (bardzo grzeczne,
żadnych tam nagości czy obrazoburstwa), najpierw zakomunikował jezuicki ekonom
Bernard Gonska, że ma się wynosić. Gdy zapytaliśmy, czym to uzasadnił, pani
Polkowska uśmiała się jak norka: Wczoraj się pan urodził? A od kiedy to Kościół
cokolwiek uzasadnia? Miała się wynieść i już. I tak zrobiła. Przy alejce prowadzącej
do kościoła powiesiła obrazy na płocie należącym do urzędu pocztowego. Podpisała
z nim stosowną umowę, żeby wszystko było zgodne z prawem. Po kilku dniach czarny
braciszek i tam ją dopadł, po czym zażądał, by znikła w ogóle z okolic. Gdy
niemądrze powoływała się na miłosierdzie czy jakiś podobnie obco jezuitom brzmiący
wyraz, otrzymała obietnicę, że zobaczy niebawem, na czym ono polega. I zobaczyła.
60 centymetrów od płotu poczty jezuici postawili... swój płot opleciony siatką
i uniemożliwiający ekspono-wanie obrazów (patrz zdjęcie). Pani Polkowska wyniosła
się całkiem.
Podobnie skończył
miejscowy hodowca pszczół, którego winą było to, że sprzedawał pod ogrodzeniem
miód. Zasłonili go banerem „Ojcowie jezuici zapraszają”.
Następnym strategicznym
posunięciem było przechwycenie ruchu autokarów i – co za tym idzie – zorganizowanych
grup turystycznych. W tym celu księża usunęli znak drogowy sprzed parkingu bezpośrednio
przed bazyliką zakazujący parkowania tam samochodów o ciężarze powyżej 2,5 tony.
Znak ten miał i ma swoje głębokie uzasadnienie. Bazylika stoi otóż na palach
wbitych setki lat temu w bagniste podłoże. Drgania gruntu spowodowane przez
ciężkie pojazdy zagrażają istnieniu zabytkowej bazyliki. Teraz, po usunięciu
znaku drogowego, parkuje tam dziennie od 15 do 20 autokarów ważących nawet 20
ton. Fachowcy, oczywiście nieoficjalnie, mówią o czymś takim krótko – to zbrodnia.
Ale oficjalne czynniki, czyli wojewódzki konserwator zabytków, policja, straż
miejska i powiatowy zarząd dróg powiatowych nie robią nic. Chociaż usuwanie
znaków drogowych bez zezwolenia – jak się zdaje – kodeks karny kwalifikuje jednoznacznie.
Na policji i w straży miejskiej na boku funkcjonariusze mówili, że nikt rozsądny
nie będzie się kopał z koniem.
Ale co tam ganianie
drobnych handlarzy, bicie dzieci czy pozbawianie możliwości dorobienia do gło-dowej
emeryturki czy renty. Rzecz idzie o to, żeby w ogóle nikt nie kupował tam, gdzie
nie pozwalają na to jezuici.
Kościół i klasztor
stoją po jednej stronie od drogi przecinającej Świętą Lipkę. Stragany i restauracje
– po drugiej. Ojcowie postanowili odciąć turystów od drugiej strony drogi i
zmusić ich, by przebywali wyłącznie po stronie klasztornej. Zbudowali zatem
jeszcze jeden parking zaraz przy wjeździe do miejscowości. Od niego pobudowali
ścieżkę, którą można dojść wyłącznie do bazyliki i klasztoru. W ten sposób kto
ma co kupić, zjeść i nocować, to zrobi to na terenie będącym we władaniu jezuitów.
A tamci? A niech zdychają. Co to kogo...
Piloci wycieczek
dojeżdżających do Świętej Lipki mówili handlującym, co ci gotowi są zaświadczyć,
że ich biura podróży otrzymały od jezuitów czytelne sygnały, że żadne wycieczki,
które nie zatrzymają się na wyznaczonych przez zakonników parkingach i nie będą
poruszały ustaloną trasą, nie mogą liczyć na obsługę podczas zwiedzania zabytków.
Proste jak paciorek. Zrobicie, jak każemy, albo spadajcie. Przynosi to już błogosławione
skutki. Smętne pustki po jednej stronie drogi i gwar po drugiej.
Waldemar Galicki,
właściciel restauracji, mówił nam, że na palcach jednej ręki można policzyć
zorga-nizowane polskie wycieczki, które u niego w ostatnich dwóch latach cokolwiek
jadły. Już dawno by padł, gdyby nie niemieccy turyści, bo ci jakoś nie są podatni
na szantaż polskich katolików. Ale za trzy lata tych wszystkich straganów tutaj
nie będzie. Około 30 rodzin albo i więcej straci źródło utrzymania – twierdzi
z przekonaniem pan Galicki. – Możemy się założyć. Zakładać się nie będziemy,
rozkosznie pewni będąc przegranej. Bo wiemy z 16-letniego doświadczenia, że
co się tyczy obrony własnych interesów Kościoła kat. w naszym ziranizowanym
kraju, to nikt nie jest w stanie temu przeszkodzić. Ani państwo, ani krzywda
ludzka.